[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrajny prymitywizm w określaniu, co jest, a co nie jest materią myślącą... Krótko mówiąc, ci nasi
przodkowie stanowczo nie należeli do tej kategorii istot, które pragnąłbym spotkać na swojej
drodze! Najwidoczniej tak bardzo uderzyła im do głowy świeżo nabyta umiejętność dość jeszcze
nieporadnego raczkowania w przestrzeni, że zaczęli całkiem serio uważać się za centrum
wszechrzeczy, arbitrów powołanych do narzucania całemu Wszechświatowi swojej jakże płytkiej
moralności.
Militaryk ściągnął brwi. Wyraz jego twarzy trudno było w tej chwili zaliczyć do inteligentnych.
Potrzebował trochę czasu, by to, co tutaj usłyszał, jakoś sobie uporządkować.
-Chcesz powiedzieć, że to jest... - zamamrotał i urwał.
- Właśnie. To wszystko - Koordynator klepnął otwartą dłonią w masywny pulpit rozrządowy -
niewątpliwie pochodzi z Układu Solamego, najprawdopodobniej z pierwszego lub drugiego
podokresu Epoki Ekspansji Impulsywnej.
- A co się stało... z załogą?
- Trudno powiedzieć. Otóż, widzisz, statek gdzieś w tym rejonie uległ katastrofie. Jego system
napędowy został kompletnie zniszczony. Jeszcze nie ustaliliśmy, co było tego przyczyną. Może w
siłownię trzasnął meteor - wszak w owych czasach jeszcze nawet im się nie śniło o energoosłonach.
W grę może także wchodzić ograniczona eksplozja dość jeszcze prymitywnego stosu. Tak czy
owak, byli skazani na wieczne tkwienie w przestrzeni. Los okazał się jednak dla nich łaskawy:
natknęli się na nich ci, których
myśmy z kolei spotkali. Myślę, że chcieli im pomóc, bowiem w przeciwnym wypadku w ogóle
by się przecież nie zatrzymywali. Jednak rozbitkowie, z właściwą sobie butą i
bezkompromisowością, od początku-jak to niedwuznacznie wynika z zapisów w księdze
pokładowej - postanowili rozwiązać problem inaczej i zawładnęli statkiem Przybyszów. Nie mam
pojęcia, jak sobie poradzili ze sterowaniem obcego, według wszelkiego prawdopodobieństwa
znacznie bardziej skomplikowanego aparatu. Natomiast jest pewne, że i tak nie udało im się
powrócić do macierzystego Układu! Tego rodzaju wydarzenie nie mogłoby przecież przejść nie
zauważone, tymczasem karty historii o niczym podobnym nie wspominają. Militaryk z pewnym
trudem przeniósł się na fotel.
- Czy nie można by nawiązać z nimi pertraktacji? -
zapytał.
Koordynator potrząsnął głową.
- Niestety, to w ogóle nie wchodzi w rachubę.
- Dlaczego?
- Odlecieli natychmiast po wyekspediowaniu bota z tobą
na pokładzie.
Militaryk zagryzł wargę. Milczał czas jakiś.
- Więc... co robimy?
- Mamy tutaj do dyspozycji, jak się okazało, hibemacyjne
komory - odezwał się Cybernetyk. - Szczęście
w nieszczęściu, że już wtedy je stosowano. Nie jest to co
prawda ostatni krzyk techniki w tej dziedzinie, lecz po
wykonaniu niewielkich przeróbek będzie można z nich
skorzystać. Tu wszystko jest tak zaprogramowane, że kiedy
tylko pojawi się ktoś na radiowym horyzoncie, natychmiast
zostaniemy zbudzeni. Wtenczas, w zależności od sytuacji,
podejmie się odpowiednią akcję.
Militaryk popatrzył pytająco na Koordynatora. Ten wzruszył
ramionami.
- Wierz mi, wszystko przeanalizowaliśmy skrupulatnie. To jest nasza jedyna szansa!
Militaryk uśmiechnął się gorzko. Ostatnimi czasy miał okazję poznać dość dokładnie wartość
dogłębnych analiz dokonywanych przez współtowarzyszy. Niestety, wszystko wskazywało na to, że
tej nic nie można zarzucić!
STAN WY%7łSZEJ KONIECZNOZCI
Nacisnął na spust. Cieniutka wstęga koeanowego lepiszcza chlasnęła o płaszcz przewodu
dystrybucyjnego i raptem urwało się nienawistne tykanie licznika. Powstrzymując oddech,
wsłuchiwał się czas jakiś w martwą ciszę. Ciszę, która zwiastowała życie.
Z westchnieniem ulgi przekręcił się na plecy. Tunel w tym miejscu był tak wąski, że jego
owalne ścianki uniosły mu wysoko w górę ramiona. Zafundowawszy sobie parę chwil odpoczynku,
popełzł nogami naprzód w kierunku wylotu -. w panującej tutaj ciasnocie nie można było nawet
marzyć o wykonaniu zwrotu.
Dotarłszy do śluzy, zerknął na zegarek. Akurat dobiegała końca piąta godzina, licząc od
momentu zasygnalizowania przez wskaznik katastrofalnego ubytku paliwa. Radość z tego, czego
dokonał, poczęła niepostrzeżenie przeradzać się w dumę. Zresztą, zważywszy wszystkie
okoliczności, była to duma w pełni uzasadniona, nie mająca nic wspólnego z pospolitą próżnością:
wszak w opasłych annałach lotów międzygwiezdnych aż się roiło od nazw statków, których
komandorzy jakoś nie potrafili uporać się z mniej więcej podobnymi defektami nawet w znacznie
dłuższych okresach czasu. Smętnymi świadectwami tego były odnajdywane od czasu do czasu
wraki zakute w lodowe pancerze, pogrążone w ciszy wiekuistej, przemierzające przestrzeń prawem
inercji, oraz pełne tragizmu zapiski w ich księgach pokładowych. Ruszył lekkim krokiem do
nawigacyjnej. Zza jej nie domkniętych - zapewne przez nieuwagę - drzwi już z daleka niosła się
charakterystyczna dla tego pomieszczenia melodia utkana ze szmerów, poszumów i popiskiwań,
rodzących się gdzieś w setkach mil przewodów, niezliczonych skrętach cewek, opornikach,
generatorach... Przestąpiwszy próg odniósł wrażenie, że pulpit sterowniczy na jego widok mrugnął
z uznaniem setką różnokolorowych lampeczek. Zbliżył się doń, poświstując jakąś
zaimprowizowaną na poczekaniu melodię, coś w rodzaju marsza triumfalnego, lecz kiedy zerknął
na tarczę wskaznika paliwa, melodia skonała w zaciśniętych spazmatycznie zębach!
Wskazówka co prawda więcej już nie opadała, lecz za to tkwiła tak blisko złowróżbnej cyferki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]