[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzie stoisz.
Unosząc świetliste ostrze, ruszył w stronę przeciwnika.
Odruchy mistrza Jedi pozwoliły mu zareagować dosłownie w ostatniej chwili. Luke
odskoczył, pomagając sobie odrobiną Mocy, żeby zwiększyć sprężystość i długość skoku.
Wylądował na rozstawionych i ugiętych nogach, po czym pochylił się i odpiął zawieszoną na
biodrze rękojeść własnego miecza.
- Będę się bronił, Brakissie - powiedział - ale jest jeszcze tyle rzeczy, jakich mógłbyś
się nauczyć, gdybyś zechciał powrócić do akademii Jedi.
Naczelnik imperialnej uczelni głośno się roześmiał.
- A kto miałby być moim nauczycielem? Może ty? - zadrwił. - Przestałem uważać cię
za mistrza, Skywalkerze. Istnieje o wiele więcej rzeczy, o których nie masz pojęcia. Uważasz,
że jestem słaby, ponieważ opuściłem mury twojej uczelni, zanim ukończyłem naukę? Kim
jesteś, żebyś miał prawo tak uważać? Sam zapoznałeś się tylko z cząstką wiedzy. Przez
pewien czas szkoliłeś się pod kierunkiem Obi-Wana Kenobiego, dopóki nie zabił go Darth
Vader. Następnie przebywałeś jeszcze krócej u mistrza Yody, ale pózniej i jego opuściłeś...
Kiedy służyłeś wskrzeszonemu Imperatorowi, miałeś okazję wspiąć się na wyżyny własnych
umiejętności, ale nie wykorzystałeś jej i zrezygnowałeś. Prawdę mówiąc, nigdy nie
doprowadzałeś do końca niczego, co zaczynałeś.
- Nie zamierzam zaprzeczać - odezwał się Luke, unosząc ostrze miecza w obronnym
geście.
Brakiss zaatakował i obie klingi, głośno skwiercząc, przez chwilę się stykały. Na
twarzy mistrza Ciemnych Jedi pojawił się grymas. Mężczyzna wykrzywił wargi i ukazując
zęby ruszył do drugiego ataku, ale Luke zasłonił się klingą własnego miecza.
- Nauczałeś nas, że proces stawania się rycerzem Jedi jest wyprawą mającą na celu
odkrycie samego siebie - przypomniał Brakiss. - Od czasu, kiedy opuściłem twoją akademię,
nie przestawałem tego robić ani na chwilę. Odrzuciłem twoje nauki, ale dowiedziałem się
więcej... o wiele więcej. Moje poznanie własnych możliwości okazało się o całe niebo głębsze
5 wszechstronniejsze niż twoje, Skywalkerze, ponieważ ty zamknąłeś przed sobą wiele drzwi
wiodących do prawdziwej wiedzy. - Uniósł brwi, a w jego oczach błysnęło wyzwanie. - A ja
otworzyłem te drzwi i dowiedziałem się, jakie kryją się za nimi skarby.
- Osoba, która świadomie naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo, nie jest
odważna, ale po prostu głupia - stwierdził Luke.
- A zatem właśnie ty jesteś takim głupcem - odciął się Brakiss.
Pochylił się i machnął poziomo świetlistą klingą, zamierzając przeciąć nogi Luke a na
wysokości kolan. Mistrz Skywalker obrócił dłoń w nadgarstku, skierował ostrze broni ku
ziemi i odparował cios przeciwnika. Nie przestając się bronić, bezustannie podstawiał klingę
pod ostrze miecza Brakissa i zmuszał go do cofania. Fałdy srebrzystego płaszcza naczelnika
Akademii Ciemnej Strony łopotały za jego plecami niczym skrzydła wielkiego kruka.
- Nie uda ci się wygrać - zauważył w pewnej chwili Skywalker.
- Jeszcze się o tym przekonamy - odparł mistrz Ciemnych Jedi.
Otworzył się na przepływ energii ciemnej strony. Wzbudził w sobie jeszcze większy
gniew i zaatakował ze zdwojoną siłą. Zadając cios za ciosem, usiłował podsycić rozpalający
się w nim płomień nienawiści.
Mimo jego wysiłków mistrz Skywalker, zachowując absolutną pogodę ducha, wciąż
się bronił. Przez cały czas uważnie obserwował przeciwnika.
- Pozwól, żeby ogarnął cię spokój, Brakissie - odezwał się w pewnej chwili. - Odpręż
się i przestań denerwować... Spraw, aby łagodność uśmierzyła twój gniew; aby cię ukoiła.
Brakiss tylko się roześmiał. Jego nienagannie ułożone blond włosy były teraz
zmierzwione. Przylepiły się do czoła, na które wystąpiły krople potu.
- Skywalkerze, ile razy będziesz próbował mnie nawrócić? -zapytał. - Zcigałeś mnie
zawsze, ilekroć uciekałem od ciebie i twoich nauk. Czy naprawdę nie potrafisz pogodzić się z
przegraną?
- Pamiętam, jak spotkaliśmy się w tamtej fabryce na Telti, gdzie zajmowałeś się
produkcją androidów - odparł Luke. - Namawiałem cię wówczas, żebyś się do mnie
przyłączył. Teraz także masz okazję.
Brakiss parsknął, po czym lekceważąco machnął ręką.
- Tamta fabryka nic dla mnie nie znaczyła - powiedział. - Musiałem się czymś zająć,
do czasu, aż odkryłem w sobie prawdziwe powołanie. Porzuciłem ją, żeby stworzyć
Akademię Ciemnej Strony.
- Może powinieneś rozejrzeć się za innym powołaniem - zauważył Skywalker.
Machnął ostrzem miecza, żeby odbić kolejny cios, który zadał mistrz Ciemnych Jedi.
Widząc, że w ten sposób nie zdoła pokonać przeciwnika, Brakiss postanowił uciec się
do innej taktyki. Zamiast zaatakować Skywalkera, machnął mieczem, zamierzając przeciąć
jedną z wysokich kolumn podtrzymujących część frontonu świątyni. Filar był
wyszczerbionym marmurowym słupem, na którego powierzchni wyryto symbole
starożytnych Sithów i litery pisma Massassów. Kiedy świetliste ostrze miecza Brakissa
zagłębiło się w kamieniu, trysnęły fontanny oślepiających iskier. Klinga przeszła na drugą
stronę. Pod wpływem siły ciężkości, porastających kolumnę pędów winorośli i masy
podtrzymywanych kamiennych bloków, filar zachwiał się i zakołysał.
Widząc, że kamienna kolumna dzieli się na dwie części, Luke rzucił się w bok, by go
nie zmiażdżyła. Razem z filarem runął fragment frontowego nadproża Zwiątyni Błękitnego
Liścia. Oplatane pędami winorośli kamienie, z trzaskiem zderzając się o siebie, rozleciały się
we wszystkie strony, by potoczyć się po miękkiej murawie. Luke uskakiwał przed nimi raz w
tę, raz w inną stronę, tak że żaden nie wyrządził mu krzywdy.
- Wygląda na to, że potrafisz poruszać się jak baletnica, Skywalkerze - zakpił
naczelnik imperialnej akademii.
- Wygląda na to, że potrafisz odnosić się do starożytnych budowli bez należytego
szacunku - odparł mistrz Jedi. Kaszląc, aby pozbyć się z gardła drobin kurzu, przeskoczył
przez kilka kamiennych bloków i znów stanął przed Brakissem. - Może powinieneś
sprawdzić, jak radzą sobie twoi Ciemni Jedi. Od jakiegoś czasu moi uczniowie odnoszą w
walkach z nimi same zwycięstwa.
Słyszał odgłosy toczonych w dżungli pojedynków i z utęsknieniem oczekiwał chwili,
kiedy będzie mógł tam wrócić i pomagać młodym rycerzom Jedi. Spotkanie z byłym
uczniem, który wkroczył na złą drogę, odwracało jego uwagę od ważniejszych spraw i
prowadziło donikąd.
- Myślę, że poświęciłem ci wystarczająco dużo czasu - odezwał się po chwili. -
Możesz albo się poddać, albo pokonam cię podczas walki. Muszę wracać do swoich zajęć.
Powinienem pomóc bronić akademii Jedi.
Kiedy po raz pierwszy ruszył do ataku, zamierzając jak najszybciej zakończyć walkę,
w zazwyczaj pogodnych i spokojnych oczach Brakissa pojawił się ledwo zauważalny cień
niepewności. Mistrz Jedi nacierał coraz śmielej, ani na chwilę nie tracąc jednak skupienia i
pogody ducha. Zmienił kierunek ruchu własnego miecza w taki sposób, aby ostrze nie
zetknęło się z ognistą klingą broni przeciwnika. Mógłby nadać ciosowi większą siłę i odciąć
dłoń byłego ucznia - podobnie, jak Vader odciął kiedyś jego rękę - ale nie zamierzał
okaleczać Brakissa w taki sposób. Pragnął tylko uszkodzić jego miecz świetlny.
Energetyczna klinga broni Skywalkera przeszła przez koniec rękojeści miecza mistrza
Ciemnych Jedi pomiędzy czubkami zaciśniętych palców a miejscem, skąd wyłaniało się
świetliste ostrze. Końcowe dwa centymetry ciemnego cylindra, gdzie wystawały ogniste
pazury, odłączyły się od reszty obudowy i topiąc się w bezkształtną masę, legły na murawie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]