[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Amanda umówiła się z innym mężczyzną? Miał przecież do czynienia z kobietą, która
ofiarowała mu swoje dziewictwo.
Oto co zazdrość robi z człowieka.
R
L
T
Dom Spokojnej Starości Biały Dąb". Zapewne chodziło o jej dziadka. Tylko
dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego robiła z tego taką tajemnicę? To proste. Nie
chciała, żeby angażował się w jej życie. Był tylko jej kochankiem, partnerem do
uprawiania seksu. Nie chciała nawet spędzić z nim całej nocy.
Cóż, czyż nie tego właśnie po niej się spodziewał?
Nigdy nie związał się z żadną kobietą na dłużej. I nigdy tego nie zrobi. Wszyst-
kie te bzdury o rodzinie nie były dla niego. Liczyło się poczucie bezpieczeństwa, sta-
bilność finansowa i nic więcej.
Wszedł do kuchni. Całe szczęście, że nie została na noc. Miał całe mieszkanie
dla siebie. Wcale za nią nie tęsknił. Wcale nie czuł jej zapachu w każdym pokoju.
Kłamca.
Nawet nie zauważyła, że jest wobec niej oschły.
A może coś się stało? Usiłował sobie przypomnieć słowa, które mimowolnie
usłyszał. Na pewno w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Całą uwagę skupiła na tym,
co działo się daleko stąd. Była zaniepokojona.
Sięgnął po słuchawkę.
- Proszę mnie połączyć z lotniskiem Auckland.
R
L
T
ROZDZIAA DZIESITY
Amanda poleciała najwcześniejszym samolotem. Miała nadzieję, że zdąży na
autobus, gdyż nie stać jej było na wynajęcie samochodu.
Tego dnia autobus jechał wyjątkowo wolno. Zatrzymała się w tym samym mo-
telu, co zwykle, jako że nie miała w Ashburton żadnych przyjaciół, u których mogłaby
przenocować.
Zostawiła w motelu torbę i od razu poszła do domu opieki. Było jeszcze wcze-
śnie, ale wiedziała, że ją wpuszczą.
Dziadek spał. Popatrzyła na niego zatrwożona. Był chudy i jakiś taki bardzo
kruchy. Po cichu usiadła obok jego łóżka i zaczęła się mu przyglądać.
W przeszłości był takim silnym mężczyzną. A ona nie ułatwiała mu życia.
Delikatnie ujęła jego dłoń i wtedy dostrzegła na przedramieniu duży siniak i
kilka mniejszych.
- Musieliśmy go przytrzymać - oznajmiła pielęgniarka, która właśnie weszła i
dostrzegła niepokój Amandy. - Trochę się złościł. Wie pani, jak z nim jest.
Amanda wiedziała, że dziadek bywa pobudzony, ale nie do tego stopnia, żeby
go przytrzymywać siłą. Starszym ludziom łatwo się robią siniaki, ale mimo to... Po-
trząsnęła ręką dziadka.
- Teraz na pewno będzie przez jakiś czas spał. Spokojnie może pani przyjść
pózniej.
- Wolałabym z nim zostać.
Pielęgniarka skinęła głową i zatrzymała się na chwilę przy drzwiach.
- W ostatnim okresie jest bardziej zagubiony niż zwykle.
Amanda skinęła głową. Sama to zauważyła podczas rozmowy telefonicznej.
- Uważa, że wszyscy przeciw niemu spiskują. - Pielęgniarka uśmiechnęła się
lekko.
Amanda nic nie odpowiedziała.
R
L
T
Starsi ludzie nikogo nie interesują. Czy ta pielęgniarka wie, że to dziadek zapła-
cił za remont biblioteki? %7łe był członkiem rady i komisji zdrowia? Swego czasu zna-
czył bardzo wiele dla mieszkańców lokalnej społeczności.
Teraz w wieku osiemdziesięciu lat stał się całkowicie bezbronny i zależny od
innych ludzi. Amanda cierpiała, patrząc na to, co z niego zostało.
Spędziła z nim cały ranek. Kiedy się obudził, uśmiechnęła się radośnie i wdała
się w pogawędkę o rugby. Cieszył się, że drużyna, której kibicował, wygrała poprzed-
niego wieczora.
Zostawiła go dopiero w porze lunchu. Wiedziała, że po jedzeniu znów zaśnie.
Miała zamiar wrócić pózniej i dotrzymać mu towarzystwa. Razem obejrzą wieczorny
mecz rugby.
Szła przez pachnące chemikaliami korytarze, ocierając łzy. Chciała porozma-
wiać z lekarzem dziadka, ale w tym celu będzie musiała przyjechać w zwykły dzień.
Teraz, kiedy zobaczyła dziadka, była niemal pewna, że będzie musiała wrócić i się
nim opiekować.
A to oznaczało, że trzeba poszukać nowej pracy. Może w lokalnej gazecie? Albo
w supermarkecie czy na stacji benzynowej. Gdziekolwiek. Jak powiedział Jared,
dziadek zrobiłby dla niej wszystko. Teraz nadeszła jej kolej.
Na wspomnienie Jareda skurczyło się jej serce. Cóż, o nim też będzie musiała
zapomnieć. Powrót do Ashburton na pewno jej to ułatwi.
Wyjęła telefon i poszukała numeru lekarza, który opiekował się dziadkiem. Zo-
stawiła mu wiadomość i poprosiła o telefon. To będzie początek.
Wyszła z budynku i zatrzymała się. Na schodach stał Jared. Jak zwykle ubrany
w dżinsy, stał i patrzył na nią bez uśmiechu. Na jego widok jak zwykle poczuła w
piersiach znajomy skurcz. Bała się, że za chwilę się rozpłacze. W tej chwili marzyła
jedynie o tym, aby przytulić się do niego i tak zostać.
Wolno zeszła ze schodów i zatrzymała się na samym dole.
- Powinnaś była mi powiedzieć - odezwał się z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy.
R
L
T
Przechyliła głowę na bok.
- Wiem, że tylko ze sobą sypiamy, ale interesuje mnie to, co dzieje się w twoim
życiu.
- Wiesz, jaki jest dziadek. Bardzo dumny.
- Jadłaś coś?
- Nie.
- W takim razie chodz na jakąś kanapkę.
Kawiarnie w niczym nie przypominały tych, w których bywali jako dzieci.
Każda oferowała kilkanaście rodzajów kawy i pysznych przekąsek. Jared zabrał ją do
niewielkiej kawiarenki na obrzeżach miasta, mieszczącej się w galerii sztuki.
- Jak on się czuje?
- Nie najlepiej.
- Opowiesz mi?
Amanda zaczęła się bawić torebkami z cukrem, nie miała odwagi podnieść na
niego wzroku.
- Zaraz po skończeniu szkoły wyjechałam. Nie chciałam tu zostać, bo byłam na
niego zła za to, że wysłał mnie do tej szkoły. Skończyłam na uniwersytecie w Wel-
lington wydział sztuk pięknych, zrobiłam magisterium. Dziadek za wszystko płacił.
Odwiedzałam go tylko w wakacje. Nie tak często, jak powinnam była.
Początkowo nic nie zauważyłam. Czasami, kiedy dzwoniłam, wydawało mi się,
że jest nieco zagubiony, ale składałam to na karb zmęczenia.
- Gdzie była Polly?
- Zmarła jakieś sześć lat temu. Miała udar. Od czasu jej śmierci było jeszcze go-
rzej.
Na wspomnienie Polly serce skurczyło jej się z bólu. Ta kobieta była dla niej jak
matka.
- Nie zdawałam sobie sprawy ze stanu dziadka. Zawsze był taki silny i władczy.
- Westchnęła i ułożyła na stole torebki z cukrem w wachlarz. - W któreś Boże Naro-
dzenie było szczególnie zle. Stracił duże pieniądze i bardzo to przeżył. Był kryzys i
R
L
T
wielu inwestorów potraciło majątki. Twierdził, że się nie martwi i że ma na oku coś
innego i żebym nie zawracała sobie tym głowy. Uwierzyłam mu. Był biznesmenem i
ludzie przychodzili do niego po radę.
Jared skinął głową.
- Zaufał jakiemuś człowiekowi i zainwestował wszystkie pieniądze w firmę de-
weloperską.
- Domyślam się, że nic z tego nie wyszło?
- Stracił wszystko. Gość ulotnił się, nie spłaciwszy swoich długów. Ostatnio,
kiedy o nim słyszeliśmy, rozwijał nową firmę na wybrzeżu Australii. Od tamtej pory
to było staczanie się po równi pochyłej. Od jego lekarza dowiedziałam się, że już od
jakiegoś czasu bierze lekarstwo na spowolnienie tego procesu.
- Demencja?
- Coś w tym stylu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]