[ Pobierz całość w formacie PDF ]
początkujący biznesmen potrzebował coraz więcej. Wszystko wskazywało
bowiem na to, że jego raczkujące na razie przedsięwzięcie może się
rozwinąć w niezłe zródło dochodu. Trulka wyczuł to od razu, od chwili
gdy kilka miesięcy temu zlecono mu śledztwo mające wyjaśnić
okoliczności zabójstwa pewnego kolejarza.
Nim Trulka je wyjaśnił, natknął się na coś, co sprawiło, że świat jego
wartości zmienił się nieodwracalnie w ciągu kilku minut. Wiedziony
ciekawością, a może i milicyjnym nosem, zajrzał na stryszek domu
zabitego kolejarza.
Stanął tam jak wryty: pomieszczenie od podłogi po sufit zapchane
było elektronicznym zachodnim sprzętem. Nie ulegało wątpliwości, że
sprzęt ten znalazł się w kraju nielegalnie. Nikt bowiem poza Centralą
Handlu Zagranicznego nie mógł sprowadzić do Polski kilkuset
kilogramów elektroniki zza żelaznej kurtyny. Kolorowe kartony z
nazwami światowych marek produktów mówiły same za siebie. W
pierwszej chwili Trulka chciał zawiadomić o swoim odkryciu i
niewątpliwym sukcesie szefa wydziału, ale zaraz potem zaczął się
zastanawiać, ile to wszystko jest warte. Przeliczył szybko w myślach i
wyszło mu, że małą fortunę. I nie zawiadomił przełożonych. Pozostawało
pytanie, skąd to się wszystko tu wzięło. Bo Kawulok, mieszkający
samotnie pięćdziesięciolatek, sam tego na plecach do domu nie wniósł.
I wtedy Trulka przypomniał sobie o koledze Kawuloka, kolejarzu
Kłucie. W końcu, zastanawiał się porucznik, było mało prawdopodobne,
żeby facet, z którym razem jezdził do Austrii, nic nie wiedział o tym
interesie. I nie pomylił się.
Następnego wieczora Trulka czekał już na peronie na Klutę, który
wracał z Wiednia. Wprost z dworca, niczego nie tłumacząc, zawiózł go
służbowym fiatem 125p do domu Kawuloka. Zamordowany mieszkał w
małym przedwojennym, jednorodzinnym domku przy uliczce odchodzącej
od Generała Jankego. Milicjant popchnął kolejarza na stryszek i zażądał
wyjaśnień.
Początkowo Kłuta wił się jak piskorz, ale porucznik był nie w ciemię
bity. Przycisnął go, jednocześnie dając do zrozumienia, że szkoda by było,
żeby takim wartościowym towarem zainteresowała się socjalistyczna
sprawiedliwość. Kłuta dostrzegł w tym swoją szansę. Opowiedział ze
szczegółami o prowadzonym od jakichś dwóch lat z Kawulokiem
interesie, który, jak się okazało, był prawdziwą żyłą złota. Wszystko
toczyło się doskonale do pewnego momentu. Trzy miesiące wcześniej
przyszedł do Kłuty jakiś człowiek, który zaoferował bezczelnie pomoc w
prowadzeniu biznesu. Oczywiście pogonił go natychmiast, ale ten nie
ustępował i jeszcze groził. Powiedział, że gdy zabraknie mu wkrótce rąk
do pracy, to on się pojawi znowu. Wtedy kolejarz niewiele sobie z tego
robił, ale nagle grozba się spełniła. Nie dość, że nie miał z kim prowadzić
interesu, to teraz zaczął się bać o samego siebie. Na razie przestał więc
przywozić towar z Austrii. Ale problemy się nie skończyły. Jakiś miesiąc
temu na dworcu w Katowicach zaczepił go ktoś, kto powiedział mu tylko,
że już są odpowiednie ręce do pracy. Kłuta przestraszył się nie na żarty i
uciekł do podziemnego przejścia pod dworcem. Ale nikt go nie ścigał.
Porucznik Trulka opadł ciężko na tapczan, pociągnął spory łyk piwa, a
potem przypalił zapałką kolejnego klubowego. Poprzez kłąb dymu
spojrzał na umięśnionego Johna Rambo, który obwieszony taśmami
nabojowymi pruł z karabinu maszynowego do komunistów.
- A ja was, czerwone skurwysyny, załatwię tak jak Rambo, ale bez
strzelania, bez broni, gospodarczo was załatwię, zaleję was
magnetowidami... Aż się ta wasza gówniana gospodarka rozleci w cholerę
- wybełkotał porucznik, dziwiąc się trochę, że znacznie osłabły jego
możliwości oratorskie. Położył się na brudnej poduszce i zamknął oczy
akurat w chwili, gdy John Rambo zaczął strzelać do helikoptera. Znów nie
zdążył się przekonać, jaki był wynik tego starcia.
Poznań, godzina 9.15
- Halo, halo... mówi Marcinkowski z Komendy Wojewódzkiej w
Poznaniu. Tak, Marcinkowski, major z wojewódzkiej z Poznania.
Rozmawiam z porucznikiem Martyniukiem?
Tak, chodzi mi o teleks, który wysłano od was z komendy w sprawie
tego znalezionego przy torach denata. Tak, mam go przed sobą. Nie
denata, teleks mam przed sobą!
No właśnie i w tej sprawie... - W słuchawce pojawił się jakiś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]