[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powierzam tylko... wybranym. Z kolei oznajmij swoje imię, nieznany młodzieńcze.
- Nazywam się Sindbad - zawołałem. - Już czuję na sobie osobliwe działanie twego imienia. Od chwili
gdy stało mi się wiadome, mam nieodparte wrażenie, iż znam cię już od dawien dawna, o Najdroższa
moja! Nie do przebrzydłego skrzy diaka, jeno do mnie powinnaś należeć. Porzuć raz na zawsze tę
dziuplę! Uchodz stąd wraz ze mną! Będę cię karmił najsłodszymi diamentami, o Najdroższa moja!
- Jakiż jest twój zawód? - rzekła Najdroższa ziewając pytająco. - Czy jesteś jubilerem?
- Nie! - odpowiedziałem - jestem podróżnikiem.
- Będziesz miał sposobność nieustannego dostarczania mi diamentów? - spytała znowu Najdroższa
ziewając powątpiewająco.
- Nigdy ci ich nie zabraknie! Znam dobrze Kotlinę Diamentową, dokąd i Rok udaje się na swe połowy,
tylko że ja czynię wybór sumienny, a on zadowala się diamentami, które traf do skrzydeł mu
przysklepi.
- A więc idę za tobą! - zawołała Najdroższa ziewając radośnie i zeskakując z otomany.
Wybiegliśmy szybko z oświetlonej różowo komnaty i przebywszy z powrotem korytarz przedostaliśmy
się do gniazda, w którym pisklęta wciąż jeszcze pożerały sarnę. Z gniazda wysunęliśmy się na zewnątrz
i po olbrzymich sękach i gałęziach dębu zeszliśmy na ziemię.
- Czy na prawo, Sindbadzie, do lasów, czy na lewo, na pustynię?
- Na prawo, Najdroższa, do lasów, bo nienawidzę pustym! W godzinę potem byliśmy już w gęstwinie
leśnej.
- Jestem znudzona i zgłodniała - rzekła Najdroższa siadając na murawie leśnej.
Wyjąłem z kieszeni garść diamentów i podałem królewnie. Ziewnęła łapczywie i zabrała się do
połykania.
- Dokąd mnie prowadzisz? - spytała po chwili.
- Do Bagdadu - odrzekłem.
- Czy masz tam pałac?
- Mam.
- Czy wygodny?
- O, bardzo wygodny!
- Czy z otomaną i różowym oświetleniem?
- Znajdzie się i otomana, i oświetlenie różowe. Otoczę ciebie, o Najdroższa, zbytkiem i przepychem.
- Boję się tylko - zauważyła królewna ziewając trwożnie - boję się pościgu mego ptaka. Pała do mnie
miłością bezwzględną i jestem pewna, że ujrzawszy próżną komnatę uda się na poszukiwanie mojej
osoby. Mam jednak przy sobie latarkę-plotkarkę, która działa w ten sposób, że osoby, jej blaskiem
objęte, jawią się oczom w miejscu, gdzie ich właśnie nie ma. Jeżeli Rok będzie nas ścigał, zapalimy
latarkę-plotkarkę i zmylimy mu drogę. Ujrzy nas gdzie indziej, nizli w rzeczywistości znajdować się
będziemy.
W chwili gdy królewna słów tych domówiła, posłyszeliśmy szum skrzydeł olbrzymiego Roka.
Leciał w pogoni za nami, zaciemniając skrzydłami niebiosy.
Najdroższa natychmiast zapaliła latarkę-plotkarkę i z wielką ulgą spostrzegliśmy, że złudzony światłem
Rok poleciał nagle w stronę przeciwną. Myśmy zaś udali się w dalszą drogę. Zdążałem z moją
Najdroższą ku brzegom wyspy, aby wsiąść na okręt i popłynąć do Balsory, a stamtąd wrócić do
Bagdadu. Wyspa była jednak tak obszerna, że szliśmy dni kilka bez skutku. Ruch i powietrze wznieciły
w Najdroższej tak nienasycony apetyt, że zjadła cały zapas moich diamentów. Głód jej począł
doskwierać. Przeraziłem się na myśl, że nie znajdę nigdzie pożywienia dla zgłodniałej królewny.
Próbowałem piec na ogniu upolowaną w drodze zwierzynę i podawałem Najdroższej w nadziei, iż ją
znęci świeży, smakowity zapach pieczonego mięsa - lecz nadaremnie!
- Czyś oszalał? - wołała Najdroższa. - Nie biorę do ust nic prócz diamentów. Zapomniałeś już o moich
nawyknieniach. Obiecywałeś mi góry diamentów, daj mi przynajmniej choć jeden niewielki pagórek,
choć garść, choć garsteczkę!
Byłem zrozpaczony. Najdroższa słabła i nikła mi w oczach. Na szczęście dotarliśmy wkrótce do krańców
wyspy. Na brzegu stał właśnie okręt, który za chwilę miał odpłynąć. Zgasiliśmy latarkę-plotkarkę i
wbiegliśmy na pokład. Spotkał nas kapitan okrętu, który miał na palcu sygnet ze sporym brylantem.
Podał właśnie na powitanie mojej Najdroższej dłoń, obciążoną sygnetem. W okamgnieniu Najdroższa
przywarła usteczkami do sygnetu i odgryzłszy brylant połknęła go ze smakiem.
- Nieco kwaskowy - zauważyła mlaskając językiem - ale jestem tak głodna, że nie mogę zwracać uwagi
na takie drobnostki.
Poczerwieniałem ze wstydu, zaś kapitan zbladł, zapewne ze zdziwienia.
- Kapitanie - rzekłem - przepraszam cię za to, co ci się przytrafiło. Zwrócę ci po powrocie do Bagdadu
brylant tej samej wartości. %7łona moja ma taki dziwny ustrój żołądka, że nie znosi innych potraw prócz
diamentów.
Kapitan uśmiechnął się, gdyż widocznie podziałał nań urok Najdroższej. Czułem, że budzi się w nim
miłość do królewny.
- Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi! - rzekł nieco zmieszany. - Mam nadzieję, że na moim okręcie nie
zbraknie diamentów dla wykarmienia tak czarownej królewny, bo jestem pewien, że żona pańska jest
królewną nie z tej, to z innej bajki.
- Zgadłeś, kapitanie - odrzekłem radośnie. - Prawdziwa to królewna, która posiada tysiąc nie znanych
mi jeszcze zalet i jedną tylko znaną mi wadę - połykania diamentów.
- Nie jest to wada, jeno raczej czar, urok, powab lub coś w tym rodzaju - odpowiedział kapitan.
- Właśnie, właśnie, coś w tym rodzaju! - potwierdziłem z pośpiechem.
Czyż mam szczegół po szczególe opisywać nasz pobyt na okręcie? Straszny to był pobyt! Powietrze
morskie podnieciło apetyt mojej Najdroższej. Apetyt ten urósł do rozmiarów zatrważających. Nikt
chyba nigdy nie spotkał się z tak wygórowanym apetytem! Cała załoga była w trwodze. Brylanty ginęły
na okręcie z niezwykłą szybkością. Najdroższa po prostu zębami wydzierała je z pierścionków i połykała
w okamgnieniu. Starano się wreszcie ukrywać przed nią klejnoty. Lecz i to nie pomogło. Brylanty ginęły
nadal. Najdroższa węszyła wszystkie skrytki z nadzwyczajną łatwością. Cała wszakże załoga tak była
oczarowana wdziękami Najdroższej, że nie wzbraniała jej przywłaszczania sobie cudzych brylantów, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl