[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmęczony. Poinformował pana Paula, iż przyszła do niego korespondencja.
Chciałbym, żebyś przygotował śniadanie również dla pani Shapiro... hmmm... dla
mojej córki Joan poprawił się tak, jakby wymawianie nazwiska zięcia sprawiało mu ból
Joan zatrzyma się z nami kilka dni, być może jakiś czas... Paul Dawley skończył swoje
śniadanie, wybrał fajkę. Moray pomógł mu nałożyć lekką, letnią marynarkę, a potem
odprowadził go do samochodu.
Myślę, że moja córka Joan jest trochę nerwowa. Postaraj się to wytrzymać, czasami
potrafi być nie do zniesienia... Moray zapewnił go o tym, że sobie poradzi. Paul Dawley
odjechał do fabryki. Moray wrócił do kuchni. Marius przygotował śniadanie dla Joan.
Lubi kuchnię francuską, lubi jeść lekko tłumaczył Moray owi. Gorące rogaliki, kawa
z mlekiem, sok z owoców.
Wpierw podam pani Rose zapowiedział Moray. W pewnym sensie czuł się winny
wobec kobiety, w której kochał się skrycie. Przecież w gruncie rzeczy ruchał bezwstydnie
dziewczynę, która ma zostać synową pani Rose. Co by powiedziała, jak by postąpiła pani
Rose, gdyby dowiedziała się o tym? Słuchając Lii i Roberta, i ich wywodów na temat
wolnego i swobodnego seksu, wszytko wyda-
wało się łatwe, ale miał wrażenie, że pani Rose nie byłaby tym zachwycona. Myślał o tym,
pchając przed sobą wózek ze śniadaniem, gdy napotkał Susan.
Pięknie! Zapewne byłeś gdzieś ruchać jakąś indiańską dziewczynę, co? Nie było cię
nawet w pokoju Molly, tej małej kurewki za trzy grosze!
Przestaniesz, albo będę zmuszony dać ci klapsa! mówił serio Moray Muszę
zawiezć śniadanie twojej matce, a potem wrócić do pracy. Więc bądz uprzejma i zejdz z
drogi.
Tak się dziwnie składa, że ja i moja mama jemy razem dzisiaj śniadanie...
Rozmawiałam z Ralphem wczoraj wieczorem. Był pijany, ale widział cię, jak odjeżdżasz
samochodem. Gdzie byłeś?
Nie twoja sprawa. Proszę cię, złaz z drogi!
A co się stanie, jeśli cię nie posłucham? Co, uderzysz mnie? Zrobisz to, prawda? Więc
wal, macho, zrób to!
Figa z makiem! Odejdz Susan, twoja matka czeka na śniadanie.
Odejdz Susan! Oczywiście, to naturalne! Jestem dzieckiem! Ten kretyn, mój szwagier
Frank, jest po uszy w długach, ale ja nie mogę nic o tym wiedzieć! Ta idiotka moja siostra
wyszła za mąż za impotenta, aleja o tym nie mogę wiedzieć! Idz spać, Susan! Odejdz
Susan! Boże, przestań się odzywać do mnie w ten sposób! Moray, ty idioto! I uważaj, bo
jak będziemy mężem i żoną, to ci się odpłacę! Była autentycznie wściekła (i tak piękna,
zauważył Moray), że trudno się było z nią sprzeczać. Moray
wybuchnął śmiechem, natychmiast zauważył, że to ją obraziło.
No, przestań! Nie chcę się kłócić od samego rana! I nie śmiałem się z tego, że jesteś
śmieszna, ale... Moray przerwał. Z tą piekielną dziewczyną nigdy nie było wiadomo,
jakich słów używać, w jaki ton uderzać albo jak się zachować.
To dlaczego się śmiałeś? No, dlaczego się śmiałeś? Mów albo wyleję śniadanie mojej
matki!
Nie ma mowy! postanowił być twardy. Uznał, że powinien postępować uczciwie z
Susan. Nie chciał jej traktować jak małą dziewczynkę, nie chciał jej oszukiwać, nie chciał
wykorzystywać jej niewiedzy.
Dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć? Teraz Susan zdradzała niecierpliwość,
wyrażała to nie tylko oczami, ale całym ciałem. Moray nie mógł nie zauważyć zgrabnej
figury dziewczyny, jej elegancji, jej pięknej i niezwykle ekspresyjnej twarzy, oczu o
intensywnym niebieskim kolorze, które wyraznie kontrastowały z jej jasną karnacją i z
włosami w kolorze blond. Popatrzył na jej usta... były to usta kobiety: czerwone, gotowe
do pocałunków, wyraznie zarysowane. Pokręcił głową, jakby chcąc odpędzić złe myśli.
Moray! Zrozum, cierpię, gdy mnie traktujesz, jak dziewczynkę! Ja nią nie jestem!
Susan, nie traktuję cię jak dziewczynkę, ale nie jesteś również kobietą, powinnaś
zdawać sobie z tego sprawę... Masz zaledwie cztery lata więcej ode mnie, głupi szkocki
Morayu! Ja mam trzynaś-
cie, a ty siedemnaście. Gdy będziesz miał osiemnaście, ja będę miała czternaście. Gdy
będziesz miał dziewiętnaście, ja będę miała piętnaście, gdy będziesz miał dwadzieścia
jeden ja będę miała siedemnaście, a od dawna wiadomo, że dziewczyna, która ma
siedemnaście lat jest bardziej dojrzała niż szczeniak w wieku dwudziestu jeden! Ton Susan
zmieniał się z każdą wyrzucaną z siebie liczbą osiągając na końcu apogeum. Była
wściekła, jej oczy wysyłały błyskawice. Pragnęła zwęglić Moraya żywcem. W pewnej
chwili poczuła jego oczy na swoich ustach, poczuła je na twardych stojących, małych
piersiach, wyraznie zaznaczonych pod lekką koszulką.
Moray, ja...
Idz sobie, Susan! Rozumiesz to czy nie? Spływaj stąd! Jego ton był chłodny,
zdecydowany. Moray popatrzył na nią twardym wzrokiem.
Tak, dobrze... Pójdę sobie.... Coś się wydarzyło pomiędzy nimi. Ona poddała się, on stał
się twardy, ale w pewnym momencie znalezli się na tym samym poziomie.
Przepraszam cię, Moray, ale wiesz, dlaczego tak się zachowuję... wymruczała.
Chciała coś jeszcze dodać, ale odwróciła się na pięcie i pobiegła w głąb korytarza. Moray
pokręcił głową, pchnął wózek i poszedł w kierunku pokoju, w którym urzędowała Rose
Dawley. Zastukał. Usłyszał jej ciepły głos, który prosił o wejście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]