[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do zaspokojenia głodu. Opowiadali o chytrości i zachłanności białego człowieka,
który gdyby tylko mógł, odebrałby wszystko drugiemu. Dlatego też wśród białych
znajdowali się tacy, którzy mieli wszystkiego więcej, niż sami potrzebowali,
podczas gdy wielu innych nic nie posiadało i przymierało głodem.
Biali ludzie nasyłali czarne suknie (45) , aby nakłaniały Indian do porzucenia
wiary ojców, a w zamian oddawali cześć tylko jedynemu Bogu białych ludzi. Bóg
białych, jak mówiły czarne suknie, nakazywał miłować wszystkich ludzi. Jednak
Indianie widzieli na własne oczy specjalnie budowane przez białych zakratowane
domy, w których więzili właśnie białych ludzi. Strażnicy uzbrojeni w strzelby
zmuszali więzniów do chodzenia wkoło po zamkniętym placu jak dzikie zwierzęta
w klatce (46) . Skoro obłudni biali ludzie byli tak okrutni sami dla siebie, czego
mogli oczekiwać od nich Indianie?!
Przebiegły Wąż zasępiony wysłuchiwał zatrważających wieści. Teraz już
nie wątpił, że sędziwy szaman Czerwony Pies słusznie wpajał w niego nienawiść
do białych najezdzców i ostrzegał przed nimi. Tymczasem biali ludzie już
przenikali na ziemie Santee Dakotów.
Na samym początku wiosny Wahpekute otrzymali alarmującą wiadomość.
Otóż do Yanktonai przybył biały człowiek, agent Wielkiego Białego Ojca.
Próbował on nakłonić Yanktonai do wykopania wojennego toporu przeciwko
czerwonym kurtkom drugiego Wielkiego Białego Ojca zza Wielkiej Wody (47) .
Agent zwołał radę starszych plemienia i wręczył upominki. Yanktonai odmówili
mieszania się do sporów białych najezdzców, a wódz, Czerwony Liść, zniszczył
podarunki ofiarowane przez agenta, aby wykazać swą pogardę dla rządu białych
ludzi (48) .
Wiadomość o niezwykłym wydarzeniu u Yanktonai lotem ptaka dotarła do
Wahpekute, którzy zaraz zaczęli rozważać, w jaki sposób mają przyjąć białych
ludzi. Sprawa była paląca, ponieważ skoro biali już dotarli do mieszkających dalej
na zachodzie Yanktonai, to również mogli lada dzień przybyć do osady
Wahpekute. Zdania były podzielone. Jednych nęciły niezwykłe podarunki
przynoszone przez białych, inni natomiast radzili nieproszonych gości przegnać
lub zabić.
Rada starszych plemienia chcąc uspokoić wzburzone umysły odbyła
naradę, która trwała trzy dni. Starszyzna kilkakrotnie w tym czasie udawała się do
swych chat w celu omówienia sprawy z żonami. Podczas narady szamani
Czerwony Pies i Przebiegły Wąż kolejno rozmawiali z duchami, które zalecały
nieufność do białych ludzi i ostrzegały przed nachodzącym niebezpieczeństwem.
Podczas rozmowy Czerwonego Psa z duchami w ziemiance słychać było szum
skrzydeł ptaków i krakanie wron, a Przebiegły Wąż sypał z gołych dłoni płonące
iskry. Toteż obrady zakończyła jednomyślnie podjęta decyzja, że Wahpekute nie
chcą widzieć białych ludzi na swoich ziemiach.
Decyzja rady starszych rozproszyła niepewność i zażegnała spory. Nawet
ci, którzy przedtem łasili się na niezwykłe upominki, obecnie pochwalali
stanowisko starszyzny. Okrutny los Indian wyganianych przez białych ze wschodu
i południa stanowił zatrważający przykład.
Mijał dzień za dniem. Wieści o białych ludziach przycichały. Kobiety znów
od świtu do zachodu słońca pracowały na poletkach, a mężczyzni przemierzali
lasy w poszukiwaniu małej zwierzyny. Wkrótce po zakończeniu zasiewów
Wahpekute mieli wyruszyć na wiosenne łowy na bizony, których powrotu z
południa już wkrótce się spodziewano. W osadzie brakowało mięsa. Kobiety
domagały się świeżych skór na nowe pokrycia tipi. Zdobycie koni umożliwiało
zabieranie na wędrówki dłuższych żerdzi, z których stawiano szkielety namiotów.
Dzięki temu tipi mogły być teraz obszerniejsze i wygodniejsze, a tymczasem stare
pokrycia były dostosowane do mniejszych namiotów. Skóry bizonów właśnie na
wiosnę najlepiej nadawały się do sporządzania pokryć namiotowych. Tak więc
nadchodzące polowanie odsunęło wszystkie inne sprawy na dalszy plan.
Zbliżało się południe. Przebiegły Wąż wracał po całonocnych łowach do
osady. Nie był w najlepszym nastroju. Jedyny jego łup myśliwski stanowiły dwa
wychudzone szopy.
Właśnie położył na ziemi zwierzynę i przysiadł pod drzewem na krótki
odpoczynek. Naraz usłyszał nie opodal ryk podobny do ryku samicy bizona, a
zaraz po nim rozbrzmiało rżenie konia. Przebiegły Wąż zdumiał się, ponieważ już
od dawna nie spotykano bizonów w borach. W pierwszej chwili pomyślał, że to
Wielki Duch wysłuchał jego gorących próśb i zesłał mu bizona, lecz zaraz
uzmysłowił sobie, iż rżenie konia raczej świadczyło o zbliżającym się
niebezpieczeństwie. Toteż szybko powstał, po czym, kryjąc się za drzewami,
chyłkiem podążył na zwiad. Wkrótce przypadł w gęstwinie.
Przebiegły Wąż oniemiał. Po raz pierwszy ujrzał białych ludzi. Było ich
czterech. Jasne, jakby poszarzałe twarze upodabniały ich do ciężko chorych ludzi.
Najbardziej ludzki wygląd miał idący pieszo na przedzie. Jego twarz osmalona
przez słońce i wiatr nie była tak biała jak pozostałych trzech jadących konno.
Nosił na sobie kurtkę oraz spodnie z miękko wyprawionej jeleniej skóry oraz
indiańskie mokasyny. Na głowie miał okrągłą futrzaną czapkę ze zwisającym z
tyłu ogonem bobra. Uzbrojony był w strzelbę i nóż. Natomiast pozostali trzej na
koniach ubrani byli dziwacznie i niepraktycznie.
,,Wasichu, a więc tak naprawdę wyglądają wasichu! - bezdzwięcznie
szeptał Przebiegły Wąż, ale ogarniało go coraz większe zdumienie.
Oto za białymi podążały dwa dziwne zwierzęta, trochę przypominające
jakby zdeformowane bizony. Na samym końcu szły jeszcze dziwniejsze stwory,
czarni biali ludzie! Poganiali łaciate bizony i prowadzili juczne konie (49) .
Indianie ze wschodu opowiadali, że biali ludzie mają do posług czarnych
białych ludzi, którzy są ich niewolnikami i pracują jak kobiety. Wspominali
również o łaciatych bizonach oraz innych nie mniej dziwnych zwierzętach
przywożonych zza Wielkiej Wody, jednak słuchanie nawet najbardziej
nieprawdopodobnych opowiadań nie dorównuje oglądaniu tych dziwów na własne
oczy. Przebiegły Wąż z zapartym tchem spoglądał na podążający przez puszczę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]