[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sylwia będzie wściekła, bo jej się coś tam rozgotuje albo
przypali.
Melania nie wytrzymała.
- I Marcinek biedny padnie trupem z niedożywienia. A
więcej trupów już nam chyba nie trzeba? Czekaj, na co ona
właściwie umarła? Serce...? Ma dziwną twarz.
- Nie wydaje mi się wcale dziwna...
- Kolor. Słabo widać, ale jednak. Przyjrzyj się, trochę
jakby żółta, a trochę sina...
- Jeśli żółta, to wątroba, ale mnie się wydaje raczej
kremowa. A to sine ledwo widać. Chorowała na serce?
- A skąd ja mam to wiedzieć? Należało spytać
Wojciechowskiego.
- Rozmawiając z Wojciechowskim, wyobraz sobie, nie
wiedziałam jeszcze, że dziś znajdziemy Wandzię w takim złym
stanie...
- Słuchaj, a może to letarg...?
- Malik chyba wykryje? Nie zakopiemy jej przecież w
ogrodzie jeszcze przed wieczorem!
- Istotnie, szczególnie gdyby Marcinek miał kopać grób...
- Odczep się od Marcinka. Niech zamontuje umywalkę.
Chociaż, właściwie, teraz już nie musi się z tym śpieszyć...
Z dołu rozległo się wezwanie Sylwii, zawierające w sobie
komunikat o rozgotowanym makaronie. Siostry podjęły
decyzję. Wandzia, w przeciwieństwie do makaronu, mogła
poczekać, nie robiło jej to już chyba wielkiej różnicy.
Zamknęły drzwi jej pokoju i zeszły na parter. Obie czuły się
strasznie głodne, odkrycie, raczej dość makabryczne,
zwiększyło ich apetyt, zamiast go radykalnie unicestwić.
Marcinek żywo interesował się panią Wandą. Został
wyprowadzony z błędu, nie przebywała na mieście, tylko
jeszcze spała. Zdziwił się nieco, ale uwierzył, że tak wygląda
działanie szampana na organizm osób starszych.
- I potem będę jej ten obiad odgrzewać? - zatroskała się
Sylwia. - No dobrze, odgrzeję na parze, tylko niech ona mi się
do tego nie wtrąca. A może ona wstanie dopiero na kolację, to
zje razem z Dorotką. A gdyby wstała zaraz, dam jej byle co,
takie śniadanko... A może prześpi całą dobę...
Doba odpadła, bo w pózniejszych godzinach
popołudniowych doktor Malik był w domu i przybył w ciągu
pięciu minut. Został powiadomiony o wizycie powinowatej w
zaawansowanym wieku i jej podejrzanym stanie, wykrytym
dopiero co. Udał się na górę. Towarzyszyły mu obie, Felicja i
Melania. Sylwia, zorientowana już w sytuacji, nie wykazując
przesadnej ciekawości, pozostała przy stole nad kolejną
szklanką herbaty, a Marcinek skorzystał z okazji, żeby
wykończyć podsychające już nieco ciasto bez zakalca, a za to z
rodzynkami.
Doktor Malik był dobrym, doświadczonym lekarzem,
obeznanym z metodami staroświeckimi.
- Przykro mi bardzo - rzekł ze współczuciem. - Krewna
pań nie żyje już od ładnych paru godzin... Okno było otwarte?
- Uchylone - odparła Felicja. - Zawsze spała przy
uchylonym.
- Zatem oceniam czas zejścia na ubiegły wieczór. Między
dziesiątą a, powiedzmy, pierwszą w nocy. Chorowała na coś?
- Nie wiemy. Przyjechała zaledwie tydzień temu, nawet
mniej. Wydawała się zdrowa.
- Takie starsze osoby, szczególnie z zachodnich krajów,
zazwyczaj mają całą dokumentację chorobową i wożą ją
wszędzie ze sobą. Na oko nie widzę przyczyn zejścia, nie mogę
wystawić świadectwa zgonu. Może ona tu ma jakieś papiery,
wyniki różnych badań...?
- Papiery ma - włączyła się z westchnieniem Melania.
-Taką teczkę. Dorotka jej podawała prawie co wieczór albo
rano, nie mogłam nie słyszeć, skoro mam pokój naprzeciwko.
Na stoliku podobno leżała... o, to chyba.
- Tu leżą dwie teczki - zauważyła Felicja.
- Wolałbym nie ruszać, ale może panie zajrzą?
Bez wielkiego zapału Felicja zajrzała do jednej z teczek, a
Melania do drugiej.
- Jest - powiedziała Felicja. - Wygląda mi to na EKG...
- Tu są tylko finansowe, o ile mogę ocenić - oznajmiła
równocześnie Melania.
- Finansowe mnie nie interesują - odciął się doktor
stanowczo. - Proszę te... Tak, zgadza się. Zdrowotne.
Momencik.
Obie siostry w milczeniu przeczekały parę minut, w
czasie których doktor Malik ze zmarszczoną brwią czytał
wykresy, łacińskie opinie i wyniki rozmaitych analiz. Potem
podniósł głowę, a twarz miał zatroskaną.
- Bardzo mi przykro. Wyjątkowo zdrowa osoba. Serce
jak dzwon, idealny przewód żółciowy, cukier w normie,
żadnych stanów zapalnych, przewód pokarmowy
funkcjonalny w stu procentach, płuca bez najmniejszych
zmian, ciśnienie jak u młodej dziewczyny. Stała opieka
lekarska, stwierdzam to po datach...
- Dbała o siebie ta Wandzia - mruknęła pod nosem
Melania, usiłując usunąć z tonu kąśliwość.
- ...naprawdę nie wiem, na co mogła umrzeć. Jest lekkie
zasinienie, ale trudności z oddychaniem przecież nie miała...?
- Trzeba zadzwonić do Wojciechowskiego - zadecydowała
posępnie Felicja. - Może on będzie o czymś wiedział. Gdzie ta
cholerna Dorotka, przecież ja się po angielsku nie dogadani!
Doktor Malik miał dobre serce, wiedział już doskonale,
co czeka te nieszczęsne kobiety i bardzo im współczuł.
Ponadto przyczyna śmierci starszej pani ciekawiła go z
medycznego punktu widzenia, bo może jednak cierpiała na
coś, czego nie chciała ujawniać w swoich dokumentach, a co
wykryje się dopiero przy sekcji.
- Jeśli idzie o język, chętnie służę. Znam angielski. Co
trzeba zrobić?
Ponowne poszukiwanie Wojciechowskiego po pierwsze
ujawniło, że Dorotka zna angielski lepiej niż doktor, a po
drugie okazało się, mimo to, skuteczne. Wojciechowski
oddzwonił.
- Niech pan lepiej usiądzie - poradziła mu Felicja bez
wstępów. - Wanda nie żyje.
Od tamtej strony dobiegły dzwięki, wskazujące, że
Wojciechowski raczej się zerwał i przy okazji coś stłukł.
- Jak to nie żyje...? Co się stało?! Wypadek...?!
- Nie, umarła sama z siebie dziś w nocy. Nie wiemy, na co
i dlaczego. Jest tu akurat lekarz, pyta, czy pan nie wie czegoś o
jakiejś jej ukrytej chorobie, bo z badań nic nie wynika.
- Boże drogi...! Wandzia umarła...! Nareszcie...! To jest,
nie to chciałem powiedzieć...
- Nic, nic, ja rozumiem - zapewniła go Felicja łagodnie. -
Ale pan ją znał doskonale przez te wszystkie lata i musi pan
wiedzieć, czy była na coś chora.
- Chora...! Daj nam Boże wszystkim połowę tego zdrowia!
Zdrowa była nie do wiary, mogła setki dociągnąć!
- A szampan?
- Co szampan...?
- Pociągała wczoraj szampana, aż miło było popatrzeć.
Szampan jej nie szkodził?
- Przeciwnie, dobrze jej robił. Ożywiała się. I spała potem
doskonale. I umarła nagle? Może tam u was jakiś wirus lata?
Na wirusy nie była odporna, unikały jej. To znaczy, ona ich...
to znaczy, jakoś ją omijały...
- Trudno im się dziwić - wyrwało się Felicji. - No nic, więc
jednak była zdrowa i nie miała powodu umrzeć. Dziękuję
panu.
- Będę dzwonił - obiecał szalenie przejęty Wojciechowski.
- Chciałbym wiedzieć, co wykaże... no, szczegółowe badanie...
Odłożywszy słuchawkę, Felicja niepewnie popatrzyła na
doktora Malika. Niczego mu nie musiała powtarzać, bo telefon
akurat działał świetnie i głos Wojciechowskiego rozlegał się w
całym pokoju. Doktor Malik popatrzył na nią wzajemnie ze
zwiększonym współczuciem.
- Nie da rady. Mimo wieku nieboszczki świadectwa zgonu
nie wystawię. Trzeba dzwonić na policję i jest to, niestety,
moim obowiązkiem...
* * *
Niejaki Edzio Bieżan, po odniesieniu sukcesu w likwidacji
afery finansowej, z wydziału przestępstw gospodarczych
został przeniesiony do wydziału zabójstw i awansowany na
nadkomisarza. Komunikat o nagłym zgonie zdrowej osoby
dotarł do niego bardzo szybko i nie wywołał w nim wstrząsu,
bo zawierał w sobie informację, że osoba przeżyła lat
osiemdziesiąt osiem, zatem pewną skłonność do śmiertelnego
zejścia miała prawo posiadać. Przepisy jednakże czegoś od
niego żądały.
Sprawa przewiezienia zwłok do prosektorium dla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]