[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Musisz zrozumieć, że wbrew wszystkiemu stałeś się tym, kim
jesteś dziś.
Uniósł jej dłoń i pocałował.
- A ty zasługujesz na kogoś dużo lepszego niż ja. Jak to
możliwe, że jesteś taka tolerancyjna i niesamolubna?
S
R
Mackenzie spojrzała w oczy mężczyzny, którego kochała.
Ona też miała swoje problemy.
- Jestem samolubna - oświadczyła.
Nie pozwoliła mu zaprzeczyć.
- Tak - potwierdziła i wyznała mu swój sekret. - Mark
i niebezpieczeństwo, w jakim się znalazł, nie były jedynymi
motywami mojego przyjazdu tutaj. I wcale nie jestem taka
silna, jak myślisz.
Wstała i podeszła do ognia. Ze złożonymi na piersiach
rękami wpatrywała się w płomienie. Przez cały czas czuła na
plecach wzrok swego męża.
- Byłam zmęczona - powiedziała. - Zmęczona opieko-
waniem się Markiem. Tym, że tylko ja muszę to robić. Chcia-
łam mieć własne życie. Pragnęłam móc robić, co chcę. Ma-
rzyłam o tym, żeby żyć tak jak inne kobiety w moim wieku,
co było niemożliwe, bo stałam się, w dosłownym tego słowa
znaczeniu, stróżem mego brata.
Z trudem powstrzymywała łzy zawstydzenia.
- Nie znosiłam Marka, bo ograniczał moje życie. Praco-
wałam jak wół, by utrzymać nas oboje. Zrezygnowałam z na-
uki. Straciłam nadzieję, że czegokolwiek w życiu dokonam.
W dniu, kiedy natknęłam się w gazecie na twoje ogłosze-
nie, poddałam się. Odpowiadając na nie, nie myślałam tylko
o Marku. Myślałam przede wszystkim o sobie. Miałam na-
dzieję, że ktoś zdejmie ze mnie część tego ciężaru. Szukałam
kogoś, kto dla odmiany zaopiekuje się mną.
Odwróciła się do Abla z oczami pełnymi łez.
- Bezinteresowna? Nie. Przyjechałam tu, bo chciałam
zrzucić na kogoś mój ciężar. Zrobiłam to z premedytacją.
I tego się wstydzę.
Abel wstał i podszedł do niej.
S
R
- To bardzo ludzkie. Jesteś tylko człowiekiem, ze wszy-
stkimi jego słabościami i potrzebami. A ja miałem szczęście,
że trafiłaś właśnie na mnie.
Patrzył na nią z ogromną czułością.
- Kochasz swego brata, Mackenzie. Nikt, a przede wszy-
stkim ty, nie powinien w to wątpić. Przywożąc go tutaj, oca-
liłaś mu życie. I pamiętaj, że ocaliłaś także moje.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Następnego ranka Abel pojechał skuterem do Purpurowe-
go Wodospadu i przywiózł Marka do domu. Była pora, jak
powiedział, by stali się rodziną.
Mark z początku był trochę najeżony. Mackenzie podejrze-
wała, że to dlatego, iż nie jest pewien swej nowej roli w ich
wspólnym życiu. Z upływem dnia trochę się odprężył, kiedy
zobaczył, że jego status się nie zmienił. Mackenzie też się
uspokoiła. Wciąż był jej małym braciszkiem i mimo swego
poczucia winy kochała go i w razie potrzeby gotowa była
walczyć o jego życie.
Ona sama czuła się bezpieczna i kochana. Była zauroczona
swoim mężem i zimowym krajobrazem Legend Lake.
Dwa dni po powrocie Marka nadeszła Wigilia. Następnego
dnia mieli pojechać do Scarlett i Casey na obiad, a pod koniec
tygodnia spotkać się z Maggie i J.D., którzy po spędzeniu
świąt z resztą rodziny Hazzardów w mieście, wracali nad je-
zioro.
Ale w Wigilię Mackenzie i Abel chcieli być tylko ze sobą
i z Markiem.
Cała trójka zawarła pewną umowę. Ponieważ Mark i Mac-
kenzie byli bez grosza, nie pozwolili Ablowi wydawać na
siebie pieniędzy. Prezenty, które sobie wręczyli, okazały się
jednak tak wyjątkowe, że nie kupiliby ich za żadne pieniądze.
S
R
Kiedy usiedli na podłodze przy choince, by obejrzeć po-
darunki, Mackenzie wiedziała, że nigdy nie zapomni tej chwi-
li. Zapamiętywała każdy zapach, każdy dzwięk, każdą piesz-
czotę wzroku swego męża. Obserwowała podnieconego Mar-
ka, który tak bardzo starał się ukryć swoje uczucia.
To jest jej rodzina. I wspomnienia, które zachowa na za-
wsze.
Na choince migotały dziesiątki lampek. Na zewnętrznych
parapetach leżało kilka centymetrów świeżego puchu. Mac-
kenzie zapaliła świece na gzymsie kominka, w radiu Marka,
ku jego zdziwieniu, znalazła stację, która non stop nadawała
kolędy.
Abel na ten wieczór przeniósł Naszatę z małymi na dywa-
nik przed kominkiem. Z pudełka, w którym leżały maluchy,
dochodziło pełne zadowolenia posapywanie.
- Ty pierwszy, Ablu - rzekł Mark, podając mu kopertę.
Mark, sam z siebie, wpadł na pomysł wręczania sobie na-
wzajem obietnic. Dla Abla przygotował pisemną deklarację,
że będzie zajmował się końmi i pomagał w wyrębie lasu.
Siostrze obiecał, że będzie słuchał swego rapu tak, by nie ranić
jej uszu, a w szkole, do której miał zacząć chodzić po świę-
tach, nie narobi jej wstydu.
Mackenzie upiekła dla Marka specjalne ciasteczka i wy-
pełniła nimi kilka puszek, które znalazła w kuchni Abla.
Ablowi obiecała, że uporządkuje mu biuro i załatwi całą
robotę papierkową, której tak nie znosił. Pozostałe prezenty,
które przygotowała dla męża, były bardziej intymnej natury,
postanowiła więc wręczyć je mu w zaciszu ich wspólnej sy-
pialni.
Najwspanialsze jednak były prezenty od Abla.
Markowi podarował jednego ze szczeniaków Naszaty.
S
R
Chłopiec przyjął go ze łzami w oczach i przez ściśnięte wzru-
szeniem gardło z trudem wyjąkał podziękowanie.
- Będziesz musiał to jeszcze uzgodnić z Casey - dodał
Abel, głównie po to, by przerwać ciszę i dać Markowi czas,
by uporał się ze swoimi uczuciami. - Kiedy dowiedzieliśmy
się, że Naszata urodzi małe, obiecałem jej, że będzie mogła
sobie któreś wybrać. A ostatnio słyszałem, że zamęcza Scar-
lett, by pozwoliła jej wziąć dwa pieski.
- Maggie też wierci dziurę w brzuchu J.D. - przypomnia-
ła Mackenzie. -I na pewno postawi na swoim, bo on nie umie
niczego jej odmówić.
- Mnie jest wszystko jedno, którego szczeniaka... - za-
czął Mark i przerwał w połowie zdania, kiedy Abel zdjął
z choinki czerwoną kokardę i podał mu ją bez słowa. U jej
końców dyndał klucz.
Mark aż pobladł z wrażenia i nie był w stanie wydobyć
z siebie ani słowa.
- To starszy model - rzekł Abel obojętnym tonem. - Ku-
piłem go podczas mojej pierwszej spędzonej tutaj zimy, ale
chyba jeszcze trochę pojezdzi. Trzeba będzie naoliwić silnik
i zamontować nowe pasy do płóz, ale jeśli chcesz, jest twój.
- Skuter śnieżny? - szepnął Mark.
Abel skinął głową.
Kiedy chłopiec omal się nie rozpłakał z radości, Abel po-
spieszył mu na ratunek.
- Stoi pod plandeką w stajni. Wez latarkę i sprawdz, w ja-
kim jest stanie.
Markowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wy-
biegł bez słowa.
I wtedy rozpłakała się Mackenzie. Patrzyła na swego męża,
a po jej policzkach płynęły słone, gorące łzy.
S
R
- Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Abel wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]