[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To tylko kilka poziomów w dół - odparł w zamyśleniu. - Da się to zrobić. Johner okazał się
defetystą.
- A jeżeli nasz dobry doktorek dotrze do Betty pierwszy?
- Cholera! - zaklął Vriess.
- Jest jakaś inna droga? Szybsza? - Ripley spojrzała na żołnierza.
- Hmm... tak. - Zamyślił się. - Przez ścianę. Będziemy musieli odblokować drzwi. To trochę
potrwa. - Zwrócił się do Vriessa: - Masz narzędzia?
Wszyscy przypomnieli sobie pozostawiony wózek.
- Narzędzia, tak. - Vriess pokręcił głową. - Ale nie mam palnika.
- Trzeba po prostu wysadzić drzwi i tyle! - rzucił krótko Johner.
Distephano wskazał na sufit.
- Znajdujemy się na samym szczycie szybu. To zewnętrzny kadłub.
- A jeśli Wren dostanie się do komputera - zauważyła Ripley - może naprawdę popsuć nam szyki.
I zrobi to. Bez wahania.
- Musimy odnalezć terminal - oznajmił Johner.
- Na tym poziomie nie ma konsolet - wyjaśnił Distephano. - Musimy wracać.
Wracać? Ripley spojrzała na niego.
- Nie ma mowy.
- Poza tym nie mam kodów dostępu Wrena. - %7łołnierz westchnął, zmartwiony.
Jeszcze coś? Jakieś inne złe wieści? Ripley odruchowo powiodła dłonią po włosach, zastanawiając
się, usiłując znalezć sposób, żeby...
Odwróciła się i spojrzała na Call, która stała z boku i gmerała sobie w brzuchu. Podeszła do
androida.
- Call,
Android nawet na nią nie spojrzał, nic nie wskazywało, że ją usłyszał. W końcu Call nieco
pewniejszym i dzwięczniejszym głosem oznajmiła:
- Nie. Nie mogę.
- Gówno prawda! - Johner poszedł za ciosem. - Ona musi mieć dostęp do tej cholernej maszynki!
- Cholera - burknął Vriess. - Masz rację! Jesteś nowym modelem androida. Masz zdalny dostęp do
systemu.
- Nie mogę. - Call powoli pokręciła głową, ale wciąż patrzyła w przeciwną stronę. -Spaliłam
ścieżkę modemową. Wszyscy tak zrobiliśmy.
Vriess pochylił się w jej stronę.
- Ale wciąż możesz to zrobić normalnie. Przecież wiesz. - Jego głos znów stał się miękki i łagodny.
Ten ton najwyrazniej poruszył coś w Call, bo w końcu uniosła wzrok i przyjrzała im się po kolei.
Na jej ekspresyjnym obliczu malowały się jakże ludzkie uczucia: pogarda, gniew i odraza. Wiedziała,
że nie ma wyboru. To była niepisana umowa.
Ripley czuła się okropnie, zmuszona do postawienia jej w takiej sytuacji. Ale czy ktokolwiek z nas
ma w tych okolicznościach jakiś wybór?
- Wejścia są w kaplicy - powiedział bezbarwnym głosem Distephano.
Ripley delikatnie położyła dłoń na ramieniu androida.
- Chodzmy - rzuciła ponaglająco. Zorientowawszy się, że wzrok wszystkich spoczywa na nich
obu, obejrzała się przez ramię.-- Nie gapcie się tak - zwróciła się do reszty grupy. - Bierzcie się za
rozwalanie tej ściany.
Zabrali się do roboty z takim entuzjazmem, jakby podłoga paliła się im pod stopami. Kiedy Ripley
i Call weszły do małej kaplicy, Call zastanowiła się nad zmianą zaszłą w Ripley i nad ewentualnymi
zmianami w niej samej.
Nawet po zniszczeniu laboratorium klonów Ripley wciąż zachowywała ostrożny, chłodny
dystans, a przynajmniej Call tak to właśnie odbierała. Najwyrazniej jednak trudy, przez jakie wspólnie
przeszli, płynąc przez zatopioną kuchnię, i wspinaczka w górę szybu windy, wywarły na niej spore
wrażenie. Poruszyły ją. Może te doświadczenia wskrzesiły w końcu prawdziwą Ripley. Może ten klon
kobiety, która tak zażarcie walczyła o unicestwienie Obcych, był teraz w pełni człowiekiem.
Odrodziła się w porę, by ponownie ocalić swój gatunek.
Ona przynajmniej ma kogo ratować, pomyślała z rozgoryczeniem Call, przypominając sobie raz
po raz wyraz twarzy Vriessa, kiedy ujrzał jej ranę i zorientował się, czym naprawdę jest. Jakby
mimochodem zastanawiała się, co pomyślałby o niej Christie, gdyby żył. Biedny Vriess, utracił
wszystko i wszystkich, na których mu kiedykolwiek zależało, nawet mnie. Już nigdy nie spojrzy na
mnie tak jak kiedyś... Utrata jego względów znaczyła dla niej o wiele więcej, niż przypuszczała.
Och, Ripley, pomyślała, na pewno było ci lżej, kiedy niczym się nie przejmowałaś! Chciałabym
znalezć w sobie te obwody i odłączyć je. Ale to było niemożliwe - posiadała głęboko zakodowany
układ ludzkich reakcji emocjonalno-współczulnych.
Wielkie słowa, które tłumiły prawdziwe, rozdzierające serce uczucia androida.
Ripley rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Była to typowa kaplica, skrzętnie wysprzątana
i maleńka. Znajdował się tu ołtarz, szereg symboli religijnych, wymiennych, w zależności od wyznania
osób przychodzących tu, by oddać cześć swemu Bogu - gwiazda Dawida, prosty, srebrny krzyż,
zielony sztandar ozdobiony półksiężycem, jarzębinowa laska i - jak na ironię - biały gołąbek pokoju. Na
widok tego ostatniego symbolu, zwłaszcza tu, na pokładzie wojskowej stacji badawczej, której jedynym
celem było stworzenie najbardziej morderczej broni biologicznej, jaką można sobie wyobrazić, o mało
nie wybuchnęła śmiechem.
Brakuje tu tylko mikroprocesora, z którego wypływają boskie promienie, dla ludzi pokroju Wrena
i Pereza, którzy czczą tylko naukę i technologię...
Za małym ołtarzem znajdowało się sztuczne witrażowe okno, przyśrubowane do ściany i
oświetlone lampami. Ostatnią mszę musiano odprawić tu dla katolików, ponieważ pod oknem na
ołtarzu stał srebrzysty krzyż. Call przeżegnała się bez namysłu.
Ripley zamrugała zdumiona.
- Zaprogramowali cię na to?
- Nie. - Call spiorunowała ją wzrokiem. - Nie zostałam tak zaprogramowana. Mam mózg, który
działa samodzielnie. Zainteresowałam się tym tematem. Tak się składa, że wierzę. Ale nie widzę sensu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl