[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ko: chrząknięcie, jęk, pomruk i chrapanie. Zroda i piątek
wieczór, potem tylko środa, potem nigdy.
Mówił, że praca go wyczerpuje. Męczyły go pewnie
te ukrywane przed żoną miłosne ekscesy. Jego mała Kiki
zawsze witała Frances słodziutkim uśmieszkiem. Byle
jak podcinała jej włosy, po czym kazała sobie słono pła-
cić za modne strzyżenie. Frances w bezsensownym poczu-
ciu winy wobec samotnej, borykającej się z losem mat-
ki, godziła się na to i odwiedzała Kiki. A jakie dawała
napiwki!
Poczucie winy. Myślała o tym, kiedy ciepła dłoń Brace'a
przesuwała się tam i z powrotem po jej biodrze. Zawsze brała
wszystko na siebie, łącznie z kwaśnymi deszczami i deficy-
tem w państwowym budżecie. Dosyć tego!
- Frances? Czy ty śpisz? Chciałem ci powiedzieć, że...
- Nie musisz się tłumaczyć. Jesteśmy oboje na tyle
S
R
dorośli, żeby wiedzieć, co robimy. Na pewno... - Urwała
z cichym okrzykiem. - Brace, przestań! To łaskocze!
- Aaskocze? To? - Jego palce przebiegły po zewnętrz-
nej stronie jej uda, okrążyły kolano i przesunęły się na
wewnętrzną stronę, w górę... - A to?
- Wszystko!
- Dlaczego uważasz, że nie jesteśmy kochankami? -
W jego głosie słyszała rozbawienie. Jej odczucia były cał-
kiem inne. Była... wzburzona. I wściekła. Czuła się tak,
jakby obiecano jej królewski obiad w pięciogwiazdkowej
restauracji tylko po to, by sprzątnąć go jej sprzed nosa,
zanim wzięła sztućce do ręki. Gwałtownym gestem odsu-
nęła jego dłoń. Brace pochylił się nad nią nisko i musnął
delikatnie wargami jej szyję.
- Bo nimi nie jesteśmy - ucięła ostro. - Po prostu dla-
tego, że my... Brace, przestań!
- Dlatego, że co, Fancy? - Nie przestawał pieścić jej
dłońmi i ustami; robiła bezskuteczne uniki, próbując zapa-
nować nad sobą. - Przecież kochaliśmy się; jesteśmy więc
kochankami, czy nie?
- Uprawialiśmy seks! To niczego nie zmienia, wszy-
stko jest tak, jak było, zanim.
- Kochaliśmy się!
- Uprawialiśmy seks!
Podniósł głowę akurat w chwili, gdy świeca zamigotała
i zgasła.
- Próbujesz być twarda; porzuć ten ton, bo wcale do
ciebie nie pasuje.
- Nie wyobrażaj sobie, że wiesz, co do mnie pasuje.
Nie znasz mnie i nie udawaj, że jest inaczej. I nie wysilaj
się na jakieś oszukańcze obietnice; nie jestem aż tak głupia.
Ręka Brace'a znieruchomiała na jej piersi. Frances od-
sunęła ją, ale Brace był uparty. Drażnił palcem twardą
S
R
brodawkę, jakby chciał udowodnić Frances swoją nad nim
władzę.
Wiedziała, że mu ulegnie.
- Czy ja ci coś obiecywałem? - zapytał.
- Nie, ale...
- No właśnie. I nie mów mi, moja pani, że cię nie znam.
Wiem o tobie wiele więcej, niż sądzisz. Zdaję sobie rów-
nież z tego sprawę, że to, co się przed chwilą stało, nie było
dla ciebie czymś wspaniałym. To moja wina. Przepraszam.
Mówiłem ci, że miałem długą przerwę...
- No, dobrze... - Nigdy w życie nie przypuszczała, że
będzie rozmawiać o takich rzeczach z obcym mężczyzną.
- Tak się składa, że wiem, co się kryje pod tą twoją
udawaną niezależnością, w którą zakuwasz się jak w żela-
zny gorset każdego ranka. Jesteś&
- Nie, ja...
- Niejedna rzecz cię boli, czasami się boisz, ale prędzej
umarłabyś, niż poprosiła o pomoc. Nie wiem, kto cię w to
wpędził, ale jestem przekonany, że nie jesteś stworzoną do
życia w samotności.
- Skąd ty możesz wiedzieć o...
- Całe życie byłaś wśród ludzi, prawda? Przyzwyczai-
łaś się do tego, że służyłaś innym jako oparcie. Jesteś typem
człowieka, który bywa silny, dopóki inni potrzebują jego
siły. Jeśli przestają cię potrzebować, usuwasz się na bok
i po cichu rozpadasz się w kawałki. Dobrze mówię?
- Aż za bardzo. I nie powiem, żeby mi było z tym dobrze
- przyznała ze śmiechem, który zabrzmiał jak łkanie.
Brace objął ją i przyciągnął bliżej. Tak bardzo potrze-
bowała teraz odrobiny czułości, więc pozwoliła mu na to.
Tylko na chwilę, obiecała swojemu sumieniu.
Zaraz jednak sam uścisk przestał wystarczać. Burza mi-
nęła i na niebie znów zaświeciły gwiazdy. Ciepła, wyłożo-
S
R
na drewnem sypialnia pachniała cyprysowymi deskami,
mydłem, seksem i woskiem roztopionej świecy. To najbar-
dziej zmysłowa mieszanina zapachów, jaką znam, pomy-
ślała.
- Tym razem będzie wspaniale - wyszeptał Brace.
Spełnił swoją obietnicę. Kochał się z nią powoli, w głę-
bokim skupieniu. Potem oboje zamarli w objęciach oszo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl