[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmierć ich opłakiwać? W takim nieznośnym stanie duszy przebyłem parę tygodni, gdy w dniu
28 sierpnia o świcie zbudził mnie Piętaszek wołając:
Panie Robinsonie, wstawaj, wstawaj, już są!
Zerwałem się z łóżka, wciągnąłem szybko suknie i nie myśląc o niebezpieczeństwie, nie
wziąwszy nawet broni, pobiegłem ku wybrzeżom. Lecz jakież było moje przerażenie, gdy
wybiegłszy z lasku otaczającego zamek, ujrzałem na morzu dużą szalupę, pędzoną wiatrem
ku brzegom.
To nie nasz statek, krzyknąłem z trwogą, płyną od zachodu, a nasi przybyć mieli z połu-
dnia. Ukryjmy się, ukryjmy co żywo, bo któż wie, czy to przyjaciel, czy wróg?
Natychmiast pośpieszyliśmy ku zamkowi. Postawiłem Piętaszka przy nabitym kilkunastu
kulami falkonecie z lontem w ręku, rozkazując, aby natychmiast dał ognia, skoro zakomende-
ruję, sam zaś wybiegłem na strażnicę, uzbrojony strzelbą i perspektywą.
Zaledwie wdarłszy się na skałę, zwróciłem oczy na morze, gdy w odległości dwóch mil
morskich spostrzegłem okręt stojący na kotwicy. Ze struktury można było od razu poznać, że
jest pochodzenia angielskiego, podobnież jak szalupa, zbliżająca się coraz bardziej ku brze-
gom.
Na ten widok serce zabiło mi gwałtownie. Niewypowiedzianą radość zobaczenia się na
koniec z Anglikami, rodakami, braćmi, wkrótce zatruło powątpiewanie i trwoga. Skąd w tym
odludnym zakącie mórz mógł się znalezć okręt angielski? Wszakże marynarze i kupcy nasi
nigdy nie zapuszczają się w te strony. %7ładen okręt europejski nie zawija do tych niegościn-
nych brzegów, gdzie nie ma ani osad, ani przystani handlowych. Burza ich tutaj nie zapędziła,
bo od trzech miesięcy najmniejsza chmurka nie zasępiła widnokręgu. Należało być ostrożnym
i ukrywać się, bo po takich zakątkach włóczą się tylko rozbójnicy.
Długo jeszcze leżałem za odłamkiem skały z wymierzoną perspektywą, zanim szalupa
przybiła do lądu. Szczęściem nie dostrzegli zatoki, w której łódka moja była ukryta, gdyż by-
liby mnie odkryli niezawodnie. Załoga składała się z jedenastu ludzi, z których ośmiu miało
szable, trzech zaś stało w środku ze związanymi w tył rękoma. Z ubioru przekonałem się, iż
są w istocie Anglikami.
Położenie jeńców musiało być nie najprzyjemniejsze, gdyż wznosili głowy ku niebu,
wstrząsając związanymi rękami. Twarze ich były wybladłe, a krok niepewny. Zbrojni wy-
prowadzili ich na brzeg. Jeden dobywszy szabli, zaczął wywijać nią nad głowami nieszczę-
śliwych jeńców, po czym posadzono ich pod drzewem, a cała gromada zbrojnych udała się ku
lasowi, gdzieśmy przed paru miesiącami stoczyli bitwę z dzikimi. Dwóch pozostałych w sza-
lupie obwinęło się w płaszcze i poukładało, jakby do spoczynku.
Zbiegłem z góry. Zajmowała mnie myśl oswobodzenia trzech związanych, lecz nie wie-
działem, jak tego dokonać. O, gdyby Hiszpan i ojciec Piętaszka byli ze mną, bez wahania
uderzyłbym na ich prześladowców, tym bardziej, że oprócz pałaszy nie mieli innej broni. Po-
łożenie biedaków przypominało mi moje, kiedy wyrzucony przez fale, doznałem pomocy
Bożej. Teraz z kolei należało spłacić chociaż w części dług zaciągnięty i ratować nieszczę-
snych więzniów od opuszczenia, a może i śmierci.
103
Gdy szalupa przybiła do brzegu, przypływ morza dochodził do najwyższego stanu. Mnie-
małem więc, nie bez słuszności, że przed odpływem nie powrócą do okrętu. Miałem zatem
przeszło dziesięć godzin czasu do przedsięwzięcia skutecznych kroków. Nieprzyjaciel był
daleko grozniejszy od Indian, z którymi stoczyłem walkę zwycięską. Należało postępować
ostrożnie. Nabiłem naprzód duże działo kulą, wycelowawszy je prosto w szalupę, potem długi
falkonet siekańcami z różnych kawałków żelaza, pozostałe zaś dwie strzelby, siedem musz-
kietów i cztery pistolety kulami.
Około południa, gdy upał zaczął mi mocno dokuczać, dostrzegłem z mej strażnicy, że sze-
ściu awanturników pokładło się spać w lesie o dwie mile angielskie od zamku odległym, dwaj
pozostali w szalupie także spali, a trzej związani siedzieli pod drzewem, tuż przy lasku, ota-
czającym moją twierdzę.
Chwila ta zdawała mi się najodpowiedniejszą do uwolnienia jeńców. Wziąłem strzelbę,
dwa pistolety i pałasz. Piętaszek, podobnie uzbrojony, niósł jeszcze trzy muszkiety i trzy sza-
ble.
Wyglądałem straszliwie. Ubiór z kozich skór nadawał mej postaci jakąś dzikość, ogromne
wąsy i broda oraz włos długi, spadający na ramiona, przy ogorzałej od słońca twarzy, nie
mniejszej dodawały grozy. Zbliżywszy się nie postrzeżony ku siedzącym jeńcom, zapytałem
po angielsku:
Kto panowie jesteście?
Zrazu przerazili się bardzo. Zerwawszy się z miejsca, zaczęli uchodzić i tylko więzy prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]