[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Romuald Kortoń, dyrektor kina w Rudniku, z wykształcenia teatrolog, a z przekonań
politycznych i z przynależności partyjnej endek (członek Narodowej Demokracji). Kortoń
dolegliwości fizycznych miał mało - chyba że jako dolegliwość liczyć płaskostopie i piegi -
za to psychicznych dużo, i to codziennych, powodowanych walką o zwycięstwo idei
narodowej. Zwycięstwo nie ziściło się przed wojną, gdyż socjał" Piłsudski zaćmił
narodowca Dmowskiego, a w czasie okupacji też się spózniało, bo prócz okupantów bruzdzili
endekom i partnerzy - konkurenci, czyli Armia Krajowa. Rudnicki rezydent partyzantki
narodowców (NSZ - Narodowe Siły Zbrojne), rotmistrz Kortoń, jako niezłomny patriota
uważał, że chociaż w Polsce żyje mniej więcej tyle samo głupców, co w każdym innym kraju,
to jednak cudzoziemscy głupcy są beznadziejnymi durniami, gdy polski bałwan ma we krwi
trochę wrodzonego szowinizmu, więc kiedy tylko masowo oprzytomnieje - idea narodowa
zatriumfuje.
Doktor Bogusław Hanusz, wice ordynator miejskiego szpitala. Człowiek ten nosząc
kitel imponował sprawnością i energią, lecz ubrany po cywilnemu", w garnitur, szlafrok lub
płaszcz, robił wrażenie mamroczącego safanduły, chociaż wewnątrz zachowywał (nieco
wówczas uśpiony) jasny, przenikliwy rozum tudzież zdolność (czy raczej gotowość bycia
zdolnym) do głębokich analiz i do subtelnego formułowania celnych wniosków. Najchętniej
francuszczyzną. Język francuski, stworzony dla bezproduktywnego filozofowania i dla
nadawania obelgom form wyrafinowanych jak trujące perfumy, Hanusz kochał nie za to, lecz
za prozę Balzaca, którą studiował ciągle. Szczególną satysfakcję czerpał porównując
Boyowskie tłumaczenia dzieł Balzaca z oryginałami gwoli łowienia błędów. Do pałacu
przybył zmęczony i zestresowany - miał tego dnia cztery operacje; jedna się nie udała.
Radca Roman Malewicz, emeryt, zwany radcą zwyczajowo, po galicyjsku. Chociaż od
dawna nie sprawował żadnej urzędowej funkcji, cieszył się w Rudniku autorytetem równym
autorytetowi burmistrza. Był najstarszym uczestnikiem posiedzenia; już przed wojną
wyglądał tak sędziwie, że mógłby tym wspomagać wiecznie dziurawe szkolne budżety: chcąc
ukazać dzieciom co to jest zabytek przeszłości", nie trzeba byłoby organizować kosztownych
wycieczek po ruinach zamków i klasztorów - starczyłoby wezwać tego człowieka o
fizjonomii pełnej głębokich bruzd i wątrobianych plam. Malewicz był pradawnym rycerzem i
starość nie odebrała mu tego. Należał do tych nielicznych ludzi, którzy - gdy los zetknie ich
ze skurwysynem - mają odwagę zakomunikować skurwysynowi (i to już w pierwszych
stówach swojego listu") co o nim myślą.
Nauczyciel Zbigniew Mertel, zastępca dyrektora szkoły ogrodniczej w Rudniku
(wszystkie inne szkoły w Rudniku Niemcy skasowali jako zbędne dla podludzi o słowiańskim
rodowodzie). Był dużo młodszy niż Malewicz, ale nosił już sporą łysinę, wyraznie
niezadowoloną z resztki włosów, które wianuszkiem okalały jego kwadratowy łeb niczym
korona cierniowa. Koronę tę mógł zainkasować każdej doby - wystarczyło, by Niemcy
dowiedzieli się, że jest oficerem przedwojennej Dwójki (Drugi Oddział Sztabu Generalnego
czyli wywiad), teraz rezydentem AK w Rudniku. Wszystkie tajemnice największej i
najczęściej szarpiącej okupanta leśnej bandy" dystryktu lubelskiego miały lokum pod
czaszką i pod podłogą kapitana Mertla, wykładowcy tajników zapylania, szczepienia,
przesadzania i podlewania flory kwiatowej.
Przodownik Stanisław Godlewski, najmłodszy wśród zebranych. Nie będąc ani
kaleką, ani karłem - od urodzenia był pokraką, gdyż miał ciało zapaśnika wagi ciężkiej i
maleńką kobiecą twarz. Posługiwał się na codzień językiem pasującym do tego ciała, a nie do
tej twarzy - językiem dalekim od akademickich kanonów i od slangu wypomadowanych
pyskaczy szpanujących dialektem a la ferajna". w twardy żargon dziwek i bandziorów,
zaśpię w brudnych pieniędzy i ostrych kos", był wszakże kłopotliwy w kontaktach ze
zwierzchnikami i z normalnymi obywatelami, więc Godlewski nauczył się też języka
pasującego do kościoła i do przedszkola, aczkolwiek tu miał zasób słów skromniejszy nieco.
Lubiano go powszechnie, bo jako granatowy glina" chętniej służył rodakom niż okupantom,
często ryzykując własną głową i nie biorąc przy tym zbyt dużo do kieszeni, chociaż prócz
żony i dzieci miał starą matkę na garnuszku.
Poczmistrz Bronisław Sedlak, przed wojną komunista, teraz kryptokomunista o
fałszywym nazwisku. Wyszedł z twardej szkoły Kominternu, tyłek utwardziły mu więzienia
Polski sanacyjnej, a życie nauczyło go prawdziwego (nie udawanego) szacunku tylko dla tych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]