[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chociaż od siedmiu lat, odkąd minęła mu sześćdziesiątka, zainteresowania jego i siły twórcze
osłabły, dokonał kilku wcale istotnych odkryć.
Trudno je porównać z wynalazkiem pola czy większością wcześniejszych jego
wynalazków; zabrakło mu już bodzca. Prawdopodobieństwo, że cokolwiek z tych nowych
odkryć przyda się jemu lub w ogóle komukolwiek, było bardzo nikłe. Jakiż pożytek z
udoskonaleń elektronicznych mógł czerpać dzikus nie umiejący obchodzić się z najprostszym
odbiornikiem radiowym, nie mówiąc już o zbudowaniu go.
W każdym razie zajęcia, jakie miał, wystarczyły, by Braden czuł się dobrze, choć daleko
mu było do szczęścia.
Podszedł do okna i wpatrzył się w nieprzeniknioną szarość. Gdybyż tylko mógł ją unieść
na chwilę i obejrzawszy, co chce, na powrót ją opuścić. Niestety, raz usunięta, nie dałaby się
przywrócić.
Podszedł do wyłącznika i długo się przyglądał. Nagle sięgnął dłonią i przekręcił. Zwrócił
się do okna, po czym szybkim krokiem zaczął iść, w końcu podbiegł. Szara ściana znikła, a to,
co ujrzał, było wprost nie do wiary.
Za oknem rozciągało się zachwycające miasto - nie Cleveland, jakie znał. Zupełnie nowe
miasto. Na miejscu dawnej wąskiej uliczki widniał szeroki bulwar. Z obu stron wznosiły się
piękne budynki o dziwnej, nie znanej mu architekturze. Drzewa, trawniki - wszystko było
starannie utrzymane. Co się stało, jak to było możliwe? Po wojnie nuklearnej ludzkość w żaden
sposób nie mogła tak szybko odrobić zniszczeń. Chyba że wszystkie pojęcia socjologiczne były
absurdalnie błędne.
A gdzie są ludzie? Jakby w odpowiedzi przejechał samochód. Samochód? Takiego nigdy
nie widział. Niezwykle szybki, zgrabny, poruszał się znakomicie, ledwie dotykając jezdni, jak
gdyby antygrawitacja ujęła mu ciężaru, a żyroskopy nadały stabilności. W wozie siedziała para
ludzi; prowadził mężczyzna. Był młody, przystojny, podobnie zresztą jak kobieta.
Spojrzeli w stronę Bradena i nagle - mężczyzna zatrzymał wóz, który stanął
niewiarygodnie szybko. Oczywiście, pomyślał Braden, musieli tu nieraz przejeżdżać i oglądać
szarą kopułę, której teraz nie było. Wóz ruszył - pojechali pewnie kogoś zawiadomić.
Braden otworzył drzwi i wyszedł na bulwar. Zrozumiał teraz, dlaczego ruch był tak słaby
i dlaczego tak mało było ludzi. W ciągu trzydziestu lat jego zegary posunęły się o wiele godzin.
Był teraz wczesny ranek - około szóstej, sądząc z położenia słońca.
Braden poszedł przed siebie. Mógł zaczekać w domu, gdzie przebył pod kopułą
trzydzieści lat - na pewno by się ktoś zjawił, zawiadomiony przez parę młodych ludzi.
Ale Braden wolał nie czekać, chciał sam wszystko zobaczyć.
Po drodze nie spotkał nikogo. Znalazł się w pięknej dzielnicy mieszkaniowej, było
jeszcze wcześnie. W dali zobaczył parę osób, zauważył, że różni się od nich ubiorem, ale nie na
tyle, by wzbudzić sensację. Przejechało jeszcze kilka niezwykłych wozów, ale nikt z jadących
nie spostrzegł Bradena. Jechali zbyt szybko.
Doszedł wreszcie do jakiegoś otwartego sklepu. Wiedziony ciekawością, wszedł do
środka. Kędzierzawy młodzieniec, który układał coś na ladzie, spojrzał na Bradena ze
zdziwieniem i zapytał uprzejmie:
- Czym mogę panu służyć?
- Proszę nie brać mnie za wariata. Wszystko za chwilę wytłumaczę. Niech mi pan tylko
powie, co się tu stało trzydzieści lat temu? Czy nie było wtedy wojny jądrowej?
- A, rozumiem - oczy młodzieńca rozbłysły - pan musi być mieszkańcem kopuły. I
dlatego... - urwał z zakłopotaniem.
- Tak - potwierdził Braden. - Byłem pod kopułą. Ale co się tu stało? Co się stało po
zniszczeniu Bostonu?
- Przyszły statki kosmiczne. Zniszczenie Bostonu, proszę pana, było przypadkiem.
Flotylla statków przyszła z Aldebarana. Należały do rasy przyjaznej i znacznie bardziej od nas
rozwiniętej. Przybyli, żeby nam pomóc i zaproponować wstąpienie do Unii. Niestety, jeden
rozbił się nad Bostonem. Wybuch energii jądrowej w motorze i w wyniku tego - milion ofiar.
Ale inne statki wylądowały zgodnie z programem, wszystko się wyjaśniło i - wprawdzie w
ostatniej chwili - ale uniknęliśmy wojny. Nasze statki, które były już w drodze, zdołano jakoś
odwołać.
- Więc nie było wojny? - spytał Braden stłumionym głosem.
- Oczywiście że nie. A dzisiaj, dzięki Unii Galaktycznej, wojna jest tylko koszmarnym
wspomnieniem ciemnego okresu dziejów. Teraz nawet nie byłoby komu wypowiedzieć wojny -
nie ma przecież państw. Dzięki Unii zrobiliśmy olbrzymi postęp. Skolonizowaliśmy Marsa i
Wenus, które nie były zamieszkane. Ale Mars i Wenus to tylko przedmieście. Podróżujemy do
gwiazd. Nawet... - tu urwał.
Braden przytrzymał się mocno krawędzi lady. Więc ominęły go tak niezwykłe rzeczy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]