[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zgodziłem się, bo myślałem, że chodzi o żeńską drużynę. Nie
potrafię postępować z dziećmi, ale z kobietami tak. Dzieci są małe...
94
R S
- Ale kiedyś urosną.
- Może tak, ale nie mogę tego zrobić. Słuchaj, powiem ci coś.
Nikomu o tym nie mówiłem, bo było mi wstyd.
- Och, Chance. - Ujęła go za rękę. - Nie wstydz się. Mnie możesz
wszystko powiedzieć.
- Nigdy w życiu nie grałem w baseball.
- To świetnie - zawołała z radością w głosie. - Tak jest lepiej, bo nie
będziesz im przekazywał żadnych swoich złych nawyków. - Sięgnęła do
torby, wyjęła stamtąd książkę i podała mu. - Proszę, tu jest wszystko,
czego potrzebujesz. W tym jednym małym tomiku.
- Nie takim znowu małym. - Chance wziął książkę do ręki. - Waży
chyba ze trzy kilo.
- To jest tylko pierwszy tom, ale nie sądzę, żeby drugi był ci
potrzebny. Poza tym pamiętaj, że tam będą rodzice, którzy zasypią cię
radami.
- To dobrze, bo będę potrzebował pomocy.
- Ale od nich jej nie dostaniesz. Oni będą tylko krzyczeć na ciebie,
przeklinać, onieśmielać...
- Coś takiego przecież nie pomaga.
- Oczywiście, że nie. Ale tobie nie będzie przeszkadzało, bo dam ci
to. - Znów wyjęła coś z torebki. - Proszę, tu masz stopery do uszu. Rodzice
są zawsze negatywnie nastawieni, lepiej więc nie słyszeć tego, co będą
mówili.
- Dlaczego to wszystko robisz? - spytał. Podziwiał ją za to, że starała
się ulepszyć świat, mimo że, jak właśnie przyznała, jej wysiłki były nie
doceniane.
95
R S
- Gdybym ja się tego nie podjęła, to w ogóle nikt by się nie zajął
tymi dzieciakami. One nie są tak dobre, żeby załapać się do reprezentacji
szkoły czy nawet na rezerwowych do drugiej drużyny. Nie miałyby w
ogóle szansy, żeby grać.
- No, dobrze - powiedział. Po czymś takim przecież nie mógłby
dłużej się sprzeciwiać. - Co mam robić, zważywszy, że moje umiejętności
są mocno ograniczone?
- Och, nie mów tak. Zobaczysz, że potrafisz o wiele więcej, niż ci się
wydaje - odparła uszczęśliwiona. - Jutro wieczorem mamy pierwszy
trening w parku numer sześć. Wiesz, gdzie to jest?
- Tak.
- Dobrze. W najbliższy weekend przypada doroczne święto. Główne
obchody są zawsze przed budynkiem cukrowni. Ta impreza jest dla nas
bardzo ważna, gdyż jest to właściwie jedyna okazja, kiedy mamy szansę
zdobyć jakieś nagrody. W tych konkurencjach nie liczą się umiejętności,
tylko raczej zapał i pomysłowość.
- Co tam trzeba robić?
- Każda drużyna odpowiada za jeden stragan, a oprócz tego robimy
wystawę. W tym roku nie sprzedajemy cukierków, jak dawniej, ale
skrzynki z cukrem jako cegiełki. Ja z kolei wymyśliłam, że użyję skrzynek
do zbudowania repliki naszego ratusza. Zobaczysz, że to wspaniały
pomysł.
- Jesteś pewna, że mogę na coś się przydać?
- Oczywiście - odparła, patrząc na niego przeciągle. - Jeśli pomożesz,
będziesz naszym bohaterem. W przeciwnym razie nie chcę cię znać.
96
R S
Pochylił się nad stołem i palcem starł okruchy grzanki z jej brody.
Hanna zaczerwieniła się. Nie miał innego wyjścia, jak zgodzić się na jej
żądanie. Pewnie, że chciał zostać jej bohaterem.
Po śniadaniu odwiózł ją do domu, przesiadł się do mustanga i
pojechał raz jeszcze do parku numer sześć. Po raz pierwszy był tam
poprzedniego dnia rano, a potem wieczorem, z komendantem Turleyem.
Od dnia przyjazdu odwiedził wszystkie parki leżące na terenie jego okręgu,
ale w żadnym z nich, oprócz właśnie parku numer sześć, jego intuicja nic
mu nie podpowiedziała.
Teraz wpadł tu tylko po to, żeby raz jeszcze potwierdzić przeczucia,
żeby sprawdzić, czy pracuje prawidłowo. Najpierw okrążył budynek, w
którym - jak powiedział mu Turley - przechowywano sprzęt sportowy. Nie
poczuł żadnych sygnałów, co w tej sytuacji było dobrym znakiem.
W oddali było widać boisko do baseballu. Następny budynek mieścił
stoiska, na których odbywał się doroczny targ. Chance zbliżał się do niego
powoli i miał takie samo wrażenie, jak poprzedniego dnia - im bliżej
budynku się znajdował, tym silniejsze prądy przebiegały jego ciało. Kiedy
w końcu stanął w drzwiach, krew dudniła mu w żyłach i czuł bolesne
pulsowanie w skroniach. Sygnał był silniejszy nawet niż poprzedniego
wieczoru.
Powoli obszedł budynek wkoło. Kiedy pochylił się, by podnieść
puszkę po coca-coli, pomacał rewolwer przymocowany pod spodniami w
okolicach kostki. Instynkt mówił mu, że jest coraz bliżej celu. W takich
chwilach zawsze czuł wielką radość, nawet coś w rodzaju euforii, a teraz
po raz pierwszy miał wrażenie, jakby coś tracił. Przecież wiedział, że to
potrwa tylko tydzień lub dwa. Wiedział od samego początku.
97
R S
Stanął w drzwiach, które były teraz szeroko otwarte - nie tak jak w
nocy, kiedy musiał z komendantem wślizgnąć się tam ukradkiem. Znalezli
zresztą to, czego Chance szukał.
- Halo? Jest tam kto? - zawołał głośno, wchodząc do środka.
- Już idę! - odkrzyknął ktoś, kto znajdował się wewnątrz i za moment
stanął przy nim wysoki, szczupły mężczyzna.
- Chyba pamiętam pana z przyjęcia? Pan McCoy, prawda? Jestem
Elvin Evans.
- Pan, zdaje się, jest agentem ubezpieczeniowym Hanny? - spytał
Chance. Ciśnienie wyraznie mu się podniosło.
- Tak. Ale z niej numer, co? Dziewięć stłuczek tylko w tym roku.
- Słyszałem - rzekł Chance, zauważając w myśli, że najwyrazniej
jeszcze nie powiedziała mu o dziesiątej.
- Nie chciałbym wtrącać się w cudze sprawy, ale czy to prawda, że
mieszka pan z nią?
- Nie z nią, tylko wynajmuję od niej mieszkanie nad garażem.
- A więc w końcu udało jej się je wynająć? Szkoda, będę miał
mniejszą prowizję od ubezpieczenia - odparł Elvin ze śmiechem. - Ale
osobiście jestem zadowolony, że to okazało się plotką, bo Hanna i ja... no,
wie pan... - Urwał i mrugnął porozumiewawczo.
- Nie wiem, co pan ma na myśli - odparł Chance, starając się trzymać
ręce na wodzy, chociaż dłonie same zacisnęły mu się w pięści.
- Kochałem się w niej już od trzeciej klasy. Wszyscy inni też. Tyle że
ona nigdy nie traktowała poważnie nas, miejscowych chłopaków.
Myślałem, że straciłem ją na zawsze, ale potem tamten Dave się zabił, ja
się rozwiodłem i też jestem wolny, więc pomyślałem, że może mam jakąś
szansę.
98
R S
Po moim trupie, odpowiedział mu w myśli Chance.
- Jedyny dobry pomysł, to ożenić się z nią. Peter też za nią przepada.
- Peter?
- Mój syn. A wie pan, co mówią o rudych kobietach? %7łe są gorące.
To by zrównoważyło jej gotowanie, rozumie pan, co mam na myśli? - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl