[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Więc nie będę natrętnym, gdy tu się kiedy zjawię jak dzisiejszej nocy? Sypiać nie mogę.
- Przychodz sobie, kiedy chcesz, tylko mi w zbiorach nie gospodaruj sam, bo się na tym nie znasz i
narobisz nieporządku.
- Nie ma obawy, profesorze. Jeżeli stąd się oddalę, to tylko do biblioteki. Dziękuję!
- Za co dziękujesz?
- Za te kilka godzin spokoju...
Profesor głową potrząsnął. Był to ruch zwykły, gdy czegoś nie rozumiał, a badać nie widział potrzeby.
Potem manatki swe zabrał i wyszedł.
Książę zamknął drzwi za nim.
Rozstali się na progu. Uczony udał się w lewo ku puszczom, Leon zawrócił do pałacu.
55
Chwilę patrzał za starym i widać było, że rad by za nim podążył, ale nie poddał się chęci.
Był to wybryk, na który teraz już nie mógł sobie pozwolić. Nie wypadało.
56
V
Była godzina południowa, godzina najcięższego skwaru i znoju. Damy spędzały ją jeszcze w
negliżach na balkonie od północnej strony pałacu, spożywając śniadanie, ziewając, rozmyślając, jak czas do
obiadu zabiją.
Stały baciki na rzece, stały setki koni na stajni, zachęcały do spaceru cieniste parki. Zaczynało im
jednak nieznośnie ciężyć życie i pobyt na wsi.
Księżniczka Lawinia przeczytała trzy romanse o Szkocji, straciła humor i swobodę; lada dzień miała
odjechać, marzyła tylko o Szkotach. Iza, znękana obecnością Maszkowskiego, rwała się do Paryża, byle się
go pozbyć na chwilę. Księżna matka może jedna pamiętała i szanowała powód przydługiej bytności w Holszy,
wspominała starszego ukochanego syna, z ciągłym buntem na los i przeznaczenie ślepe, które rzuciło jej
znowu przed oczy tego drugiego, niepojętego, nieznanego, który wszelkie jej życzenia spełniając, był zawsze
obcy, zawsze podejrzany.
Księżna Idalia nudziła się szalenie; pragnęła towarzystwa, zmiany otoczenia. %7łałoba doprowadzała ją
do rozpaczy; pamięć męża obmierzła. %7łyć nie umiała na wsi, a Leon, zachęcany, ośmielany, zmuszany
prawie, był jak wąż gładki i nieuchwytny.
Bez zarzutu grzeczny, uprzedzający jej życzenia, o ile szło o towarzyskie obowiązki, poza tym ani na
krok się nie posuwał. Zarzucany dwuznacznikami, drażniony, osypywany względami, na jedną chwilę nie
zmienił swej taktyki, swego wyrazu, sposobu postępowania.
Księżna w tej grze niebezpiecznej grzęzła bardziej, niż było jej pierwotnym zamiarem; zapominała się
niekiedy aż do gwałtownych wybuchów; pozostawszy samą, żałobę szarpała na sobie. On, pozostawszy sam,
na myśl o niej wstrząsał się nerwowo i wyrzucał precz za okno kwiaty, które całowała ofiarując.
Bez wątpienia on był jej mistrzem w sztuce panowania nad sobą.
Przy owym południowym śniadaniu panie rozmawiały przeważnie o wyprawie Izy i o rychłym
wyjezdzie; debatowano z całym przejęciem o ilości strojów i klejnotów, o wizytach do przyjęcia i oddania, o
poślubnej podróży nowożeńców.
Często bardzo wyraznie napomykano o księżniczce Caraman-Capet i spodziewanym drugim
małżeństwie. Z dzienników wyczytywano wiadomości high-life'u, odbierano i wysyłano wonne listy do
znajomych różnej narodowości; najwięcej jednak narzekano na kraj i brak stosownego towarzystwa.
Jeden sąsiad, Maszkowski, prawie ciągle przesiadywał w Holszy; matka jego chora i oddana dewocji,
nie bywała nigdzie. Czorbowiec Prońskich, pełny panien na wydaniu, nie nęcił kobiet. Więcej nie było nikogo.
Rozrzucone wkoło Holszy majątki i ziemie obsiadła zwykła szlachta, z którą przecie nie można było mieć
poufalszych stosunków. Kto oni byli i nawet jak się zwali, nie wiedziano w pałacu. Nie spotykano się nigdzie.
- Co to za ludzie? Bardzo nieokrzesani? - spytała Iza nieśmiało.
57
Myślała o nich niekiedy w skrytości, od czasu, gdy Leon powiedział, że miłość jest prerogatywą
plebsu.
Wyobrażała ich sobie czasem jako rycerzy średniowiecznych, nucących pod oknem lubej ballady,
czasem jako ludzi natury, pasterzy grających w polu na fujarkach i pląsających, jak pląsali winobrańcy na
freskach jednej z sal pałacu.
- To są gbury! - odpowiedziała pani Idalia.
- Kąkol w pszenicy! - dodała matka pogardliwie.
- Ludzie, którzy nigdzie nie podróżowali! Kto z nich widział Warszawę, uchodzi za osobliwość.
Spotkałam raz w wagonie jegomościa tej kategorii; zasłyszał, że jadę do Paryża. Pyta, czy pierwszy raz?
Zaśmiałam się tylko! "To pani widziała i Berlin?" pyta, "i Londyn, i Madryt, i Lizbonę?" Potakuję grzecznie, a on
z podziwu mruczy i mruczy. Potem nagle pyta: "A była pani w Kocku? A widziała pani rabina z Indury?" Nic
naturalnie nie odpowidziałam, zrozumiawszy, z kim mam do czynienia. A ten jegomość z przechwałką
powiada: "A ja byłem i w Kocku, i w Indurze! Widziałem też Złotą Bramę i Antokol! Bo to, widzi pani
dobrodziejka, naszej braci nie stać na paszport zagraniczny!" Więcej nie posłyszał ode mnie słowa. Taki
człowiek kompromituje swoją obecnością. Wyniosłam się do innego przedziału.
- Moja Lawinio, ty się zawsze narażasz swą popularnością. Każdego należy trzymać na właściwym
miejscu. Alfred posiadał w tym niezrównany takt.
- Ja nigdy nie widziałam człowieka z tej klasy - rzekła zamyślona Iza.
- Mam nadzieję, że i nie zobaczysz. Hrabia Maszkowski szanuje swe stanowisko. Zresztą spotykać
ich nie potrzeba.
- Ja znałam tylko tego plenipotenta Alfreda, zapomniałam jego nazwiska - wtrąciła pani Idalia. - Po
tym jednym nie pragnę więcej. Był to zupełnie dziki człowiek.
Księżna matka szczelniej zacięła usta i milaczała.
W tejże chwili złocisty lokaj otworzył drzwi i na progu stanął Lew Holszański.
- Takiś blady! - zawołała panna Idalia, której był dotąd faworytem - niezdrów jesteś?
Książę przywitał towarzystwo i usiadł na skinienie bratowej przy niej. Podano mu filiżankę bardzo
ciemnej herbaty.
- Zdrów jestem, ciotko - rzekł zmęczonym głosem - ale wracam wprost z kancelarii. Załatwiałem
bieżące interesa.
- Tak rano! Kiedyż ty sypiasz? Co za ochota tyle pracować?
Uśmiechnął się blado, bez odpowiedzi.
- Niegdyś wyraziła ciotka chęć poznania sprawy naszej z Sumorokami. Kazałem wówczas sporządzić
wyciąg tego procesu i dziś właśnie wręczył mi to plenipotent. Oto jest właśnie. Przyniosłem go z sobą. Podaj,
Siła, papiery.
58
Pokojowiec złożył przed panną Lawinią stos zapisanego papieru z wykaligrafowanym misternie
nagłówkiem.
- "Wyciąg z akt i dokumentów archiwum holszańskiego sprawy o enklawę zwaną Karawika, między
J.O. książętami na Holszy i Czartomlu a szlachtą zwaną Sumorok" - przesylabizowała mozolnie panna
Lawinia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]