[ Pobierz całość w formacie PDF ]
porządnie uśmiać się z sprawy...
Dyrektor de Vadatte rzekł po długim namyśle:
- Wydaje mi się, że Very ma rację.
- Czyż nie? - spytał Very zadowolony, że zdaniejego bierze górę.
- Trzeba wezwać detektywa.
- No dobrze - zgodzili się bracia Riderot, jak zgadzali się w gruncie rzeczy na wszystko, co
zaproponował Very.
- Ale kiedy?
- Jutro rano.
- Dlaczego nie zaraz? - spytał dyrektor.
- Teraz?
- A jeżeli on jednak wpadnie na nasz ślad w ciągu dzisiejszej nocy? Nie da się nam nawet wyspać
spokojnie po tylu wrażeniach!
- Nie wpadnie na nasz ślad!
- Dlaczego pan jest tak pewny?
- Nie wpadł - rzekł Very - dotychczas, gdy porwaliśmy mu jego szefa sprzed nosa, nie wpadł, gdy
porwaliśmy mu w jego oczach - co za dziwny to był zbieg okoliczności! - kelnera Ramon. Nie złapał
nas przy domu doktora Gruenbauma. Nie, to niemożliwe! Zrozumcie mnie, panowie - Very zapalił się-
zrozumcie, że ja zaszachowałem policję jedną rzeczą: moją naiwnością!
Bracia Riderot niemo potakiwali.
- 60 -
Very ciągnął dalej:
- Naiwnością roboty... Gdybym postępował jak zbrodniarz, Robert-Robert złapałby mnie w godzinę
po uprowadzeniu posła de Ronet. Złapałby nas natychmiast! Gdybym używał tych ciemnych metod,
tego tajenia się, podkradania, ukrywania się i tak dalej... Ale ja - nie! Ja występowałem otwarcie!
Odwiezliśmy nasze biedne ofiary do miejsca, z którego je uprowadziliśmy, co najwyżej nie
podjeżdżając od frontu... Co za bezczelność - i co za naiwność! 'Tego nie mógł przewidzieć detektyw
Robert-Robert! Używaliśmy tego samego auta - raz tylko zmieniłem po uprowadzeniu dyrektora
Lafettal numer naszego Buicka... Raz tylko zmiana charakteryzacji - za gorąco mi było w mej brodzie -
zrzuciłem ją! - Pan - zwrócił się do Riderot juniora - zrzucił też swoją, gdyśmy odwozili dyrektora na
napoleońskie schody Pałacu Sprawiedliwości. Występowaliśmy w biały dzień zupełnie jawnie. Od
wczoraj popołudnia nie jezdzimy już naszym Buickiem - no, ale to są tylko te minimalne środki
ostrożności! Za to ja idę - tuż po odstawieniu przemysłowca pod jego dom w centrum Paryża, gdzie
chciano nas złapać i ścigano nas - idę do banku, rozmawiam z ludzmi, umawiam się z dyrektorem do
restauracji, jem tam z nim obiad i następnie spokojnie taksówką przyjeżdżam na rue du Havre! Nie,
panowie, Robert-Robert nas nie złapie! On umie walczyć i walczy świetnie ze zbrodnią, z tymi
czarnymi siłami, których psychologia jest mu znana... Ale nie umie, nie może walczyć z nami, ze mną,
z naszą naiwną bezczelnością, z naszymi niespodzianymi posunięciami, wymijającymi się z wszelką
logiką przestępczą! I nikt go za to nie powinien winić!
Musieli przyznać mu rację.
Jednak dyrektor de Vadatte rzekł;
- Niech pan to zrobi dla mnie, panie Very... Sprowadzcie go zaraz... Chce widzieć jego minę, chcę
widzieć, co on zrobi w takiej naprawdę niecodziennej sytuacji... Panowie, przecież to są rzeczy, jakie
się nam zdarzyły pierwszy i ostatni raz w życiu! Jutro będę już w banku i nie będę widział...
Alfred Very stał już przy telefonie.
- Każde pańskie życzenie, dyrektorze - rzekł - jest dla mnie rozkazem. Wie pan przecież...
Nastawił numer oddziału śledczego policji.
- Hallo! Proszę do telefonu pana Robert-Robert!
- Jestem - odezwał się chłodny głos.
Ale głos ten nie dobiegł ze słuchawki telefonicznej
W pokoju zaległa cisza...
- Jestem - powtórzył głos - niechże panowie otworzą mi drzwi.
Jestem!
Jeżeli jedyną drogą do ujęcia zbrodniarza był dyrektor de Vadatte, trzeba było po jego tropie dojść
na trop Alfreda Very...
To było jasne! Ale jak dojść? Trzeba się było dowiedzieć, gdzie wczoraj o trzeciej po południu
spotkał się dyrektor de Vadatte z panem Very.
Urzędowanie w banku trwa do drugiej, do pół do trzeciej. Gdzie można się umówić na godzinę
trzecią? Na obiad, do restauracji!
Dobrze, ale restauracji w Paryżu jest tysiące! Gdybyż się to działo w Rouen, w Lyonie, w Lille...
Tam w przeciągu kilku godzin można by przeprowadzić osobiście śledztwo we wszystkich
restauracjach miasta, wypytać, zbadać...
Ale w Paryżu?
Jak przejść wszystkie restauracje? Jak je zbadać? Jak w każdej z nich rozmawiać ze sztabem
kelnerów, patronów, maitre d'hotelów?
Wykluczone!
Trzeba by do tego zorganizować specjalny oddział policji!
Ale może dyrektor de Vadatte jadał stale w tej samej restauracji? Taki stary kawaler może mieć
swoje przyzwyczajenia.
O tym można by się dowiedzieć...
Dyrektor Pax? Nie jest wykluczone, że dwaj dyrektorzy banku jadają czasem razem obiady.
- 61 -
Połączył się z bankiem telefonicznie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]