[ Pobierz całość w formacie PDF ]
James zmarszczył brwi. Do dziś nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, że Jane
dostała tak wysokiej gorączki. Pamiętał, że gdy tamtego okropnego dnia trzymał ją
w ramionach i patrzył, jak życie z niej uchodzi, wydawało mu się, że chce umrzeć.
Nie, nie, powiedział sobie. To nonsens! Przecież miała wkrótce wyjść za mąż
i kochała go, pomimo całej swej nieśmiałości i niewinności.
Coś jednak musiało podziałać na nią tak przygnębiająco& stwierdził w duchu.
James pokręcił głową. Nie będę zadręczał się nadal myślami o jej śmierci,
postanowił. Choć powoli, doszedł przecież do siebie, a potem spotkał dziewczynę
o śmiałym spojrzeniu, która sprawiła, że całkiem wyzbył się przygnębienia, i która
przywróciła go życiu.
Gdy tak rozmyślał, usłyszał nagle odgłos wystrzału z pistoletu, dobiegający
z miejsca, w którym czekali na niego jego ludzie.
Spiął konia ostrogami i ruszył w tamtą stronę. Gdy się zbliżył, zobaczył, że jego
ludzi atakuje siedmiu rojalistów. Dobył szabli, wydał bojowy okrzyk i ruszył prosto
na nich. Napastnicy, prawdopodobnie sądząc, że za nim nadciąga większy oddział,
spojrzeli po sobie, zawrócili i uciekli w stronę lasu.
Jego ludzie oddali jeszcze w ich kierunku kilka strzałów i na tym incydent się
zakończył.
Dzięki Bogu, żeś nadjechał powitał go jego przyjaciel Simeon z wesołym
uśmiechem. Przez chwilę myślałem, że zdobędą nad nami przewagę.
Co takiego? Jaką przewagę? Was przecież jest pięciu, a ich było tylko o dwóch
więcej roześmiał się James. No, ale teraz ruszajmy w drogę, nie czekajmy, aż
powrócą z posiłkami. Zachowajmy ostrożność. W naszej sytuacji z pewnością okaże
się lepsza niż brawura.
John, słysząc wystrzały, ściągnął wodze i dał znak Drew, by zrobił to samo.
Przyjaciel był tak słaby, że siedział na koniu zgięty wpół i wyglądało na to, że
z trudem będzie mógł jechać dalej. John żałował teraz, że nie zorganizował wozu,
tylko pozwolił dumnemu przyjacielowi dosiąść konia. Teraz Drew był u kresu sił.
Gdy się cofnęli między drzewa, John zobaczył niewielki oddział złożony z ludzi,
których ubiór wskazywał na to, że są rojalistami. To oddział, domyślił się, któremu
brak dyscypliny i którego dowódca, zapewne jakiś wielki pan, nie ma pojęcia o tym,
jak się walczy. Ten pożal się Boże dowódca zamiast posłać po posiłki i okrążyć
buntowników, poprowadził swoją garstkę ludzi prosto na nich.
Jeżeli tak wygląda i tak działa wojsko Najjaśniejszego Pana, pomyślał, to
z pewnością przegramy wojnę. Zdążył jeszcze dostrzec oddalających się
buntowników. W nich, po kaftanach z bawolej skóry, rozpoznał ludzi, których
widział w pobliżu dworu swego wuja. Co ich sprowadziło tak daleko na południe?
Większość sił parlamentu znajduje się przecież na północy? myślał dalej. Chyba
że podczas mojej nieobecności zaszły pod tym względem jakieś zmiany.
Zaczekał, aż nieprzyjacielski oddział zniknie w oddali, a następnie, patrząc
z niepokojem na swego przyjaciela, wyciągnął rękę i ujął lonżę.
Już niedaleko, Drew powiedział. Czeka na ciebie wygodne łoże. Będziesz
bezpieczny, kiedy znajdziemy się na zamku dodał, żałując, że nie ma z nimi
Babette, bo Drew, który stracił mnóstwo krwi, przydałyby się jej medyczne
umiejętności.
Dzięki Bogu zamek znajdował się w odległości zaledwie jednej mili. John cieszył
się więc, że niedługo będzie w domu i zobaczy się z Alice. Miał też nadzieję, że jego
żona będzie się czuła lepiej niż w chwili, gdy się rozstawali. Przypomniał sobie, że
wtedy płakała i tuliła się do niego. Gdy ją opuszczał, dręczyły go wyrzuty sumienia.
Trzeba jak najszybciej sprowadzić na zamek Babette, pomyślał.
Babette zostawiła Alice w jej sypialni, a sama poszła do siebie, by się przebrać,
gdyż po podróży suknię miała poplamioną i pogniecioną. Pragnęła też coś zjeść
i napić się słodkiego francuskiego wina, które jej ojciec sprowadził specjalnie dla
niej i które znajdowało się w zamkowej piwnicy.
Gdy zeszła na dół i była już w wielkiej sieni, do zamku wkroczyło z hałasem kilku
mężczyzn. Wołali, by dano im wina, a ona rozpoznała w nich ludzi hrabiego.
Najwyrazniej stoczyli potyczkę z buntownikami, bo opowiadali o walce głośno
i chełpliwie.
Skończylibyśmy z nimi, gdyby nie przyszły im z pomocą posiłki powiedział
jeden z nich donośnym głosem, po czym odwrócił się ze śmiechem. Gdy tylko
zobaczył Babette, zerwał z głowy kapelusz i ukłonił się jej głęboko. Czyżby moje
oczy widziały pannę Babette? powiedział. Witajcie w domu, pani.
Babette nie uśmiechnęła się. Bowiem ten człowiek, kapitan Richards, nie budził
jej sympatii. Miał zwyczaj patrzeć na nią tak, że czuła się rozbierana wzrokiem.
Kilka razy w przeszłości usiłował się do niej zalecać, lecz zaloty odrzuciła,
w taktowny, zgodny ze swoim charakterem i wychowaniem sposób. Prawda jednak
była taka, że to owe zaloty stanowiły jeden z powodów, dla których napisała do
ciotki z prośbą o gościnę.
Dziękuję wam, panie kapitanie powiedziała teraz. Czy dobrze słyszałam?
Czy mówiliście, że stoczyliście potyczkę z oddziałem wroga?
Pytała z mocno bijącym sercem, bo wiedziała, że mógł to być tylko niewielki
oddział kapitana Colby ego.
To prawda. Otoczyliśmy ich i szybko byśmy się z nimi rozprawili, gdyby im
[ Pobierz całość w formacie PDF ]