[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludzkiej samo-nienawiści i strachu. Był odpowiedzią na wszelką tyranię i
ucisk, jakie świat kiedykolwiek widział - unicestwieniem.
Niektórzy ludzie wciąż chcieli budować swoje skynety. Inni walczyli z
nimi. I, jak dotąd, ci inni zwyciężali. Bo choć były wciąż lokalne wojny,
głód i rządowa korupcja, to ludzie uczynili ważny krok na drodze
ewolucji. Krok, z którego ludzkość nie zdawała sobie sprawy. Poza
garstką tych, którzy przeciwstawili się Przeznaczeniu lub - jak Sara myśli
o tym teraz - podążali właściwą drogą.
Tak więc przez te lata Sara stała się pełną gracji pięknością z dziwnymi
szramami i słodko-gorzkim blaskiem oczu.
A mężczyzni kochali ją na próżno.
Oczywiście, był jeden mężczyzna, którego kochała. Siedziała teraz w
cieniu drzewa patrząc na niego. Mężczyzna tuż po czterdziestce, bawiący
się nie opodal z dwójką małych dzieci.
John Connor miał te same surowe cechy jak ten z niespełnionej
przyszłości, ale nie miał blizn. Był daleki od zmizerowanego,
wychudzonego mężczyzny o surowym, ponurym losie w świecie, który
mógł być. Ale z jego oczu wyzierała ta sama wnikliwa inteligencja. Bo
jego charakter był ukuty w płomieniach miłości, a mądrość uformowana
przez wolę.
Sara uśmiechnęła się do niego z matczyną dumą i powiedziała do małego
ręcznego magnetofonu:
- John walczy przeciw wojnie inaczej, niż to było przepowiedziane. Tutaj,
na polu bitwy w Senacie, bronią jest zdrowy rozum... i nadzieja.
Wyłączyła magnetofon, wspominając pierwszą kasetę, którą nagrała dla
swego syna zanim się jeszcze urodził, tak dawno temu, na wietrznej,
meksykańskiej drodze. I książkę , którą nagrywała przez pierwsze lata
jego życia. Oczywiście wciąż ją miała i nawet coś do niej czasem
dodawała.
Ustna historia, która mogłaby zostać w ich rodzinie i przechodzić z
pokolenia na pokolenie, aż stałaby się ogłupiającym mitem.
Lub istotnym faktem...
... kiedy ludzkość dowie się wreszcie, jak podróżować w czasie. Aadna
czteroletnia dziewczynka podbiegła do niej i wskazując na swój bucik
powiedziała:
- Zawiąż, babciu.
Babcia Sara uśmiechnęła się ciepło i pochyliła, kiedy mała dziewczynka
położyła stopę na ławce. Gdy wszystko było już zrobione, dziewczynka
dała Sarze całusa i odbiegła, by bawić się z ojcem.
Nie było potrzeby płakać nad Sarą. Bo ona miała miłość. I miała teraz
czas, by rozważyć i spojrzeć na wszystko z perspektywy. A jej syn wciąż
prowadził walkę o nią i Kyfe'a.
Podniosła znów magnetofon i mówiła do mikrofonu spoglądając ku niebu,
na głębokie, niebieskie bogactwo atmosfery bez zanieczyszczeń:
- Luksus nadziei był mi dany przez Terminatora. Bo jeśli maszyna może
docenić wartości ludzkiego życia... to może my też możemy.
Wyłączyła magnetofon i usadowiła się wygodnie, by poczuć na twarzy
delikatną pieszczotę wiatru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]