[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łyka gigantyczny kawał słoniny. Rabujemy wszystko co nam wpada w ręce i uciekamy, gdyż
Rosjanie wracają, rzucając granatami. Generał, w asyście jakiegoś nieznajomego
Oberleutnanta, kładzie się za cekaemem. Jest obłąkany, lecz z pewnością nie jest tchórzem.
Ale oto znalezliśmy się w ruinie z której nie możemy wyjść, bo Sybiracy są już za naszymi
plecami. Zbliżają się powoli, uzbrojeni w miotacze ognia. Na ten widok dostajemy gęsiej
skórki. Nagle Heide podnosi się, pełznie przez bloki muru, znajduje się z tylu za Sybirakami i
polewa ich ze swego miotacza ognia. Jeszcze dziesięć minut i już by nas nie było.
Zza Wołgi słychać nagle grzmot ciężkich baterii, grzmot długi i przerażający, od
którego drżą całe kilometry ziemi. Strzelają do nas straszliwymi granatami ze sprężonym
powietrzem, które rozdzierają płuca.
Uciekać! Uciekać! A przede wszystkim skulić się na dnie jakiejś dziury! Spadam na
Porte, ogarnia nas śmiercionośny podmuch; tym, którzy nie umieją się ukryć dostatecznie
szybko, płuca wychodzą ustami. Wszystko, co znajduje się na powierzchni ziemi,
wyparowuje w tym powiewie śmierci. Trzeba się zsunąć i stłoczyć na dnie krateru, pozostać
nieruchomo, wbić zęby w kolbę karabinu i będzie się miało jakąś szansę uratowania życia.
Nawet nasze naturalne potrzeby należy zaspokajać na leżąco,
183
lepiej narżnąć w spodnie niż poczuć, jak pękają płuca.
A trwa to przez całą noc. Nikt nawet przez moment nie wątpi, że przegraliśmy wojnę,
ale nikt też nie wspomina, by odmówić walki. Nawet w tej bezdennej niedoli życie stało się
dla nas drogocenne, nigdy nie rozmawiamy o przeszłości, zawsze o przyszłości! I do tego nie
wierząc w nią... Dla nas życie stało się tak krótkie, że każdą jego minutę wypełnia
niewyobrażalna intensywność. Umieramy z zimna, z głodu, z lęku; ale ciągle jeszcze
potrafimy cieszyć się z widoku bażanta, biegnącego po skrwawionych polach. Nikt do niego
nie strzela. To by było morderstwo i chociaż w każdej chwili zarzynamy ludzi, żaden z nas
nie uważa, by był zabójcą z przekonania.
Nagle z zachodu pojawiają sie trzy Ju 52 i lecą nisko w chmurach, szukając nas bez
żadnej wątpliwości. Zataczają wielkie koła, obojętne na rosyjski ostrzał i oto pojawiają sie
żółte spadochrony, pod którymi kołyszą się wielkie kontenery zaopatrzenia. Ten widok
doprowadza nas do szaleństwa! By po nie pójść trzeba ryzykować życie, ale biegną wszyscy.
Co jest w kontenerach? Wszystkim ślinka cieknie do ust.
- Co powiedzielibyście na prosię pieczone z rożna? - jęczy umierający z głodu Porta.
- Nigdy więcej nie powiem złego słowa o naszym lotnictwie - uroczyście obiecuje
marynarz.
Drżącymi rękami rozszarpujemy opakowania aluminiowych kontenerów, z których
każdy może zawierać dość, by wyżywić całą kompanię. Dzieci, odkrywające świąteczną
choinkę po całym miesiącu oczekiwania nie są szczęśliwsze od nas.
1S4
Ale wielkie skrzynie nie zawierają ani prosiąt, ani drobiu, ani ziemniaków, nawet
kawałeczka chleba. Każda z nich jest wypchana proszkiem na wszy, papierem listowym i całą
masą kolorowych fotografii Hitlera, Goeringa, Goebbelsa... Można sobie wyobrazić nasze
rozczarowanie.
Nazistowskie fotografie rzucamy na wiatr burzy, który je niesie do Czerwonych.
- Do waszych sraczy! - ryczy rozwścieczony Porta. - Podcierajcie nimi dupy!
Po obrazkach kolej na proszek owadobójczy. Proszek zatruwa wszystko, całe jego
kilogramy rozsypują się jak chmura nad Wołgą wraz z przekleństwami. Tym razem miarka
się przepełniła dla wszystkich, także Małego, który pluje nienawiścią.
- Oby Bóg ukarał Adolfa!
Tak, oby Bóg ukarał Adolfa. O świcie, podczas burzy śnieżnej, która ma przynajmniej
tę zaletę, że ukrywa nas przed oczami nieprzyjaciela, opuszczamy pozycję. Potrzeba będzie
wielu godzin, by odkryć, że już nas tu nie ma. Na drodze obwodowej Ołówki generał
wystawia zaporę, by zatrzymywać uciekinierów, którzy całymi bandami wylewają się z
fabryki traktorów. Wrzaski oburzenia, ale zupełnie bezskuteczne. Działają oddziały
pościgowe, a generał SS nie zna litości. Dwóch opornych oficerów pada z kulką w potylicę,
Hauptmann artylerii zostaje zatłuczony na śmierć i w takim stanie zostawiony na miejscu.
Wyruszamy o zmroku, tym razem kolumną jak należy. O dwadzieścia kilometrów
stamtąd, w zagłębieniu terenu, odkrywamy cały pułk... ale trupów. Zamarznięte kości wystają
ze śniegu, kraczące
 IRC
kruki dziobią czaszki. To widok, którego nie da się opisać.  Stalingrad jest zbiorowym
grobem... W każdej minucie umiera jeden żołnierz niemiecki .
Wielki, wykuty w skale bunkier służy nam za schronienie. Na stole stoi jeszcze
lampka karbidowa, którą Stary zapala. Rozlewa się światło jaskrawe i żywe... Trupy, znowu
trupy. Z wykrzywionymi twarzami, leżą kupą jeden na drugim. Na krześle jakiś
Oberstleutnant z głową odrzuconą do tyłu i dziurą od kuli w potylicy. Przed nami byli tu
enkawudziści. Na stole operacyjnym leży z poderżniętym gardłem lekarz, w kącie dwie
pielęgniarki z gołymi brzuchami.
- Głęboka orka - stwierdza Porta, który mimo wszystko odwrócił oba ciała.
Azjaci, którzy tędy przeszli, ściśle zastosowali się do wezwania liii Erenburga: -
 Zabijajcie ich tam, gdzie ich napotkacie, nawet w łonie ich matek .
Rzuciliśmy się wyczerpani na sienniki okrwawione i śmierdzące, chcąc tylko jednego
- spać. Generał zwalił sie na krzywy taboret, oparty o skalną ścianę. Obejrzał swój pistolet
maszynowy, zamyślony spojrzał na trupy, a potem głowa opadła mu na piersi, dłonie
otworzyły się, broń wypadła na ziemię. Zasnął jak my wszyscy.
Nagle budzimy się podskakując. Ile czasu przespaliśmy? Nie wie nikt. Bunkier drży,
na dnie zagłębienia terenu warczą silniki, brzęczą gąsienice. Czy nerwy nam puszczą? To
czołgi.
Stary nagle gasi karbidówkę i w przerażeniu tulimy się do siebie w ciemności. Toczą
się tu, tuż koło
18ń
- W drogę! - woła generał, popychając nas swoim pistoletem maszynowym.
Opuszczamy bunkier, by się zagrzebać na północny zachód od linii kolejowej, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl