[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pocałowała wnętrze jego dłoni.
Muszę mieć zupełną pewność.
Nie jestem podobny do twojego męża.
Wiem, że nie. Jesteś...
Bardzo miły?
Potrzebuję więcej czasu.
Ile?
Nie wiem.
Przez chwilę spoglądał na nią badawczo, a potem zapuścił silnik i wjechał na jezd-
nię. Włączył radio.
Jesteś zły? spytała po kilku minutach.
Nie. Tylko zawiedziony.
Masz na nasz temat zbyt dobre zdanie. Powinieneś być ostrożniejszy. Powinieneś
mieć trochę wątpliwości. Jak ja.
Nie mam wątpliwości. Pasujemy do siebie.
Ależ powinieneś mieć. Na przykład, czy nie wydaje ci się dziwne, że tak bardzo
przypominam twoją pierwszą żonę? Była tak samo zbudowana jak ja, miała te same
rozmiary. Ten sam kolor włosów, te same oczy. Widziałam jej fotografię.
Trochę go to zdenerwowało.
Czy myślisz, że zakochałem się w tobie tylko dlatego, że mi ją przypominasz?
Kochałeś ją bardzo.
40
To w żaden sposób nie łączy się z nami. Po prostu lubię seksowne brunetki.
Uśmiechnął się. Starał się obrócić to w żart, aby przekonać ją, a zarazem przestać się
zastanawiać, czy nie ma przypadkiem trochę racji.
Może.
Do cholery, nie ma tu żadnego może ! Kocham cię, bo ty to ty, a nie dlatego, że
jesteś kimś innym.
Jechali w milczeniu.
Oczy kilku saren błysnęły w wysokiej trawie obok drogi. Kiedy wóz mijał stado, po-
ruszyły się. Paul uchwycił obraz w lusterku pełne gracji, widmowe sylwetki, przebie-
gające szosę.
Taki jesteś pewien, że zostaliśmy stworzeni dla siebie? powiedziała w końcu
Jenny. Może i tak pod pewnymi warunkami. Ale Paul, wszystko, co nas dotych-
czas łączyło, było dobre. Nigdy nie stawiliśmy razem czoła przeciwnościom. Nigdy nie
mieliśmy bolesnych przejść. Małżeństwo to ciąg małych i wielkich kryzysów. Z mężem
było nam całkiem fajnie, dopóki nie nadszedł kryzys. Potem skoczyliśmy sobie do gar-
deł. Na pewno więc nie zaryzykuję przyszłości w związku, który nigdy nie został pod-
dany ciężkiej próbie.
Czyli powinienem modlić się o chorobę, ruinę finansową i nieszczęście?
Mówisz tak, jakbym była idiotką. Westchnęła i oparta się o niego.
Nie chciałem.
Wiem.
Po powrocie do Black River cmoknęli się w policzek na dobranoc i poszli spać
w osobnych pokojach. Długo leżeli w łóżkach z otwartymi oczami.
4
Dwadzieścia osiem miesięcy wcześniej.
Niedziela, 12 kwietnia 1975
Helikopter Jetranger II Bella luksusowy, wygodny jak pluszowa kanapa siekł
suche powietrze Nevady, opuszczając się w dół nad Las Vegas Strip. Pilot niezwykle
ostrożnie podchodził do lądowania na dachu Fortunata Hotel. Przez moment zawisł
nad czerwonym kręgiem i siadł po mistrzowsku.
Kiedy wirnik przestał się kręcić, Ogden Salsbury odsunął drzwi i zszedł na dach ho-
telu. Przez kilka sekund nie mógł zebrać myśli. Kabina jetrangera była klimatyzowana.
Na zewnątrz powietrze przypominało podmuch hutniczego pieca. Z głośników umoco-
wanych na sześciostopowych masztach nadawano na pełny regulator piosenki Franka
Sinatry. Słońce odbijało się od drobnych falek basenu. Salsbury chwilowo oślepł, cho-
ciaż miał założone okulary przeciwsłoneczne. Przypuszczał, że dach kiwnie się pod nim
i zakołysze jak helikopter, ale kiedy to nie nastąpiło, utracił na moment równowagę.
Pływalnia i szklane pomieszczenia rekreacyjne stanowiły część ogromnego aparta-
mentu prezydenckiego na dwudziestym dziewiątym piętrze Fortunata Hotel. Tego po-
południa z basenu korzystały tylko dwie ponętne młode kobiety w skąpych białych bi-
kini. Siedziały na brzegu basenu, po głębszej stronie. Nogi miały zanurzone w wodzie.
Krępy, potężnie zbudowany mężczyzna, w szarych luznych spodniach i białej jedwabnej
koszuli z krótkimi rękawami kucnął obok i konwersował z nimi. Cała trójka emanowa-
ła doskonałą nonszalancją, która, pomyślał Ogden, płynie tylko z władzy lub z pienię-
dzy. Sprawiali wrażenie, że nie zauważyli nawet przybycia helikoptera.
Salsbury pokonał całą szerokość dachu.
Generał Klinger?
Krępy mężczyzna podniósł wzrok.
Dziewczyny zdawały się nie dostrzegać istnienia Salsbury ego. Blondynka zaczęła na-
cierać brunetkę kremem do opalania. Dłonie przesuwały się po łydkach i kolanach, po-
wolutku, pieszczotliwie szły w górę ud. Dziewczęta musiało łączyć coś głębszego niż
przyjazń.
42
Nazywam się Salsbury.
Klinger wstał. Nie podał ręki.
Idę po walizkę. Wracam za minutę. Udał się do szklanego pomieszczenia.
Salsbury gapił się na dziewczyny. Miały najdłuższe, najcudowniejsze nogi, jakie w ży-
ciu widział. Chrząknął i zagadnął:
Założę się, że pracujecie w rozrywce.
%7ładna nie obdarzyła go spojrzeniem. Blondynka wycisnęła krem na lewą dłoń i ma-
sowała nabrzmiałe, duże piersi brunetki. Zagłębiła palce w biustonosz, przesunęła po
ukrytych sutkach.
Salsbury poczuł się głupio jak zawsze w towarzystwie pięknych kobiet. Był pe-
wien, że kpią sobie z niego. Parszywe suki! pomyślał wściekle. Przyjdzie dzień, że
będę miał każdą, jaka mi się spodoba. Zrobicie wówczas wszystko, na co będę miał
ochotę, i polubicie to, bo ja każę wam to lubić.
Wrócił Klinger. Niósł dużą walizkę. Ubrany był w sportową wiatrówkę w niebiesko-
szarą kratę, wartą dwieście dolarów. Wygląda jak goryl w cyrku, pomyślał Salsbury.
W kabinie pasażerskiej helikoptera, kiedy unieśli się z dachu, Klinger przycisnął
twarz do szyby i patrzył na dziewczyny, zmniejszające się w dwa aseksualne punkty.
Westchnął i oparł się o siedzenie.
Twój szef wie, jak urządzić wakacje mężczyznie powiedział.
Mój szef? Salsbury zamrugał zaskoczony.
Tak, Dawson wyjaśnił Klinger. Wyjął z kieszeni wiatrówki paczkę krótkich,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]