[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciągle jeszcze trzymającego laserowy pistolet w dłoni - ale głupio było mieszać się do tego. Czemu,
u diabła, to zrobiłeś?
- Chciałem się przekonać, czy jestem szybszy od ciebie - odrzekł Chłopiec. - Jestem.
- Strzeliłeś do człowieka, którego wcześniej nie widziałeś, tylko po to, by się przekonać, czy
jesteś szybszy ode mnie? - powtórzył z niedowierzaniem Mboya.
- Zgadza się.
- Można by to podciągnąć pod usiłowanie morderstwa. - Jeśli mnie zaaresztują, z pewnością
będą musieli aresztować
także ciebie - zauważył Chłopiec. - Czy myślisz, że tak zrobią? Mboya przyglądał mu się
długą chwilę. - Jesteś niebezpiecznym młodzieńcem, wiesz o tym?
- Wiem.
- Ilu ludzi już zabiłeś?
- Jeszcze ani jednego - przyznał Chłopiec. - Ale mam przeczucie, że gdy w końcu do tego
przyjdzie, bardzo mi się to spodoba.
- Gotów jestem założyć się, że tak będzie - rzekł Mboya. - Lepiej bierz dupę w troki i
zmykaj do hotelu. Ja się zajmę władzami.
Chłopiec kiwnął głową i ominął trupy. Gdy dotarł do wejścia, odwrócił się do Mboi.
- Byłem szybszy, niż ty - stwierdził.
- Ale nie zabiłeś go - wytknął Mboya. - Chybiłeś.
- Ciągle jeszcze dostrajam się do czipów. Następnym razem wyceluję dokładniej.
- Gdybym to był ja a nie on, nie dożyłbyś następnego razu - stwierdził Mboya. - Wziąłeś go
z zaskoczenia. Patrzył na mnie, gdy do niego strzeliłeś. Teraz, gdy już wiem, co potrafisz, nigdy
mnie nie zaskoczysz.
- I nie chcę. Jeśli cię kiedykolwiek pokonam, będzie to w uczciwej walce.
- Cóż, pocieszająca wiadomość - oświadczył kwaśno Mboya. Chłopiec nie ruszył się z
wejścia.
- Czy teraz uważasz, że ona spotka się ze mną? - spytał wreszcie.
- Nie wiem.
- Przypomnij jej, że oni tu przylecieli, by ją zabić.
- Ja nie muszę jej niczego przypominać - stwierdzi! Mboya. - Właśnie dlatego wyszedłem z
restauracji i pojawiłem się tutaj. Ona wiedziała, że tu się pokażą.
- Pomimo wszystko przypomnij jej - powtórzył Chłopiec. - Nadal potrzebuję pewnych rad
co do inwestycji.
- Oczywiście, że potrzebujesz - potwierdził Mboya.
Chłopiec usłyszał jakieś poruszenie kilka ulic dalej. Dwóm graczom towarzyszyła policja,
zdecydował więc, że może równie dobrze zastosować się do polecenia Mboi i pójść do hotelu.
Pozostawanie w kasynie nie przybliży go ani trochę do Prorokini, a ewentualny rozgłos może go
kosztować utratę tylu klientów, że nie będzie już miał usprawiedliwienia dla spędzenia dwóch czy
trzech tygodni na planecie.
- Zatrzymałem się w Manor House - powiedział do Mboi. - Będę czekał na wiadomość od
ciebie.
- Ale nie z zapartym tchem - powiedział Mboya.
Chłopiec wyszedł na ulicę, odczekał, aż minęli go policjanci i gracze, wchodzący do kasyna,
a potem udał się do hotelu.
To był interesujący wieczór. Nawiązał kontakt z człowiekiem pracującym dla Prorokini i
brał udział w strzelaninie, adrenalina zaś, wyprodukowana przez jego organizm, jeszcze nie zanikła.
To podniecenie było fantastycznym uczuciem, wiedział więc, że znalazł swe przyszłe powołanie,
gdy tylko zakończy się sprawa z Penelopą Bailey. Pojechał windą powietrzną do swego pokoju,
rozwalił się bez rozbierania na łóżku i obiecał sobie, że owi włóczący się z planety na planetę
minstrele, wyśpiewujący pieśni o Santiago, Billybuck, Tancerzu i Lodziarzu, pewnego dnia będą
opiewać też Silikonowego Chłopca.
16
Chłopiec jadł śniadanie po drugiej stronie ulicy, gdy pojawił się w restauracji Mboya i
podszedł do jego stolika.
- Zobaczy się z tobą - oznajmił.
- Kiedy? - zapytał Chłopiec.
- Teraz.
- Jak tylko skończę śniadanie, będę do twojej dyspozycji.
- Skończyłeś - oświadczył Mboya. - Prorokini nie każe się czekać. - Ja tak - powiedział
Chłopiec, odgryzając następny kęs i żując go z namysłem.
- Jeśli chcesz w ten sposób zrobić na niej wrażenie, to tylko tracisz czas - ostrzegł Mboya. -
Dla niej jesteś mniej niż insektem.
- To ty możesz być mniej niż insektem - odparł Chłopiec. - Ja nie.
- Skąd takie mniemanie? - zapytał pogardliwie Mboya.
- Bo insektów nie zaprasza się na rozmowy - stwierdził Chłopiec. Jeszcze przez parę minut
kończył posiłek, następnie wypił kawę, położył na stole kilka nowostalinowskich rubli i wreszcie
wstał z miejsca. - W porządku. Chodzmy.
Poszedł za Mboya do samochodu i w chwilę pózniej mknęli na południe, za miasto. Minęli
szereg zabudowań i wreszcie zatrzymali się przed kolejną farmą, niczym nie różniącą się od
pozostałych. Podjechali do geodezyjnej kopuły, stojącej nad niewielkim stawem.
- Nie ma strażników - zauważył Chłopiec.
- Nie są jej potrzebni.
- Nawet ty?
- Nawet ja - powiedział Mboya.
- No to chodzmy do środka.
- Ona chce spotkać się tylko z tobą - rzekł Mboya. - Zaczekam tutaj.
- W którym jest pokoju? - zapytał Chłopiec, wysiadając z samochodu.
- A skąd mogę wiedzieć?
Chłopiec wzruszył ramionami, pozwolił ruchomemu chodnikowi zanieść się do głównego
wejścia i czekał, aż otworzą się drzwi. Nie było tu żadnych kamer, żadnych skanerów
identyfikujących wzór siatkówki, żadnych systemów zabezpieczeń. Po chwili drzwi wsunęły się w
ścianę i Chłopiec wszedł do kolistego holu.
- Jestem tutaj. - Chłopiec usłyszał kobiecy głos, więc poszedł w tamtym kierunku. Znalazł
się w obszernym pokoju z ogromną ścianą ze szkła, przez którą widać było staw.
Penelopa Bailey siedziała w rzezbionym drewnianym fotelu. Była smukłą blondynką,
ubraną w luzną białą suknię. Chłopiec uznał, że jest bardzo ładna, ale zupełnie brakowało jej
seksapilu. W jej oczach było coś dziwnego, coś, czego nie potrafił określić; nawet gdy patrzyła na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]