[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na tylnym siedzeniu, między Shane'em a Monicą, Claire czuła się jak Szwajcaria pomiędzy państwami
w stanie wojny. Atmosfera była napięta, ale nikt się nie odzywał.
Zachodzące słońce czerwieniło się nad horyzontem. Normalnie na ulicach Morganville już za chwilę
pojawiłyby się wampiry. Ale raczej nie dziś, o czym przekonali się, gdy tylko opuścili dzielnicę
fabryczną i dojechali do centrum.
Ludzie wciąż gromadzili się na ulicach. O zmierzchu.
Gniewni ludzie.
- Cudnie - rzuciła Eve, gdy mijali grupę zgromadzoną wokół faceta stojącego na drewnianej
skrzyni, krzyczącego coś do tłumu. Miał drewniane kołki, które rozdawał słuchającym go
ludziom. - To naprawdę nie wygląda dobrze.
- Co ty nie powiesz? - Monicą skuliła się na siedzeniu, próbując się ukryć. - Próbowali mnie
zabić! A nawet nie jestem wampirem.
- Ale jesteś sobą, a to wystarczy. - Eve zwolniła. - Korek.
Korek? W Morganville? Claire pochyliła się do przodu i zobaczyła sześć samochodów przed nimi.
Pierwszy stał bokiem, blokując drogę drugiemu - dużemu vanowi, który próbował się cofać, ale
zablokowało go inne auto.
Unieruchomiony samochód wyglądał na należący do wampirów. Blokowały go stare poobijane
sedany, jakimi jezdzili wy-łącznie ludzie.
- Ten, który stoi bokiem, to samochód Lexa Perry'ego - powiedziała Hannah. - W trzecim siedzą
chyba bracia Nunally. To kumple Sala Manettiego.
- Manettiego, podżegacza tłumów?
- Tak właśnie.
Ludzie otoczyli vana, próbując go rozkołysać.
Udawało im się. Koła kręciły się w miejscu, ale nie mógł ruszyć. W końcu przewrócił się. Tłum wdrapał
się na auto i zaczął rozbijać szyby.
- Powinniśmy coś zrobić - westchnęła Claire.
- Tak? - spytała Hannah. - Na przykład co?
- Wezwać policję? - Tyle że policja już tu była. Dwa radiowozy. Nie mogli nic poradzić na to, co
się działo. Nie wyglądali zresztą, jakby im na tym zależało.
- Jedzmy - powiedział cicho Shane. - Nic tu nie zdziałamy.
Eve w milczeniu wrzuciła wsteczny i ruszyła.
- Co wy robicie? Nie możemy tak po prostu... - zaprotestowała Claire.
- Przyjrzyj się dobrze - odpowiedziała ponuro Eve. - Jeżeli
ktoś zobaczy z nami księżniczkę Morrell, wszyscy mamy przerąbane. Jeżeli ją chronimy, jesteśmy
kolaborantami. A ty masz bransoletkę Założycielki. Nie możemy ryzykować.
Claire opadła na siedzenie, podczas gdy Eve zmieniła bieg i skręciła. Pojechali inną ulicą, jak na razie
wolną.
- Co się dzieje? - zapytała Monicą. - Co się dzieje z naszym miastem?
- Francja - powiedziała Claire, przypominając sobie słowa
babuni Day. - Witamy w czasie rewolucji.
W domach zapalały się światła, podobnie jak uliczne la-tarnie. Samochody - było ich naprawdę sporo
- włączały reflektory i trąbiły, jakby miejscowa szkoła właśnie wygrała mecz.
Jakby to było jedno wielkie przyjęcie.
- Chcę jechać do domu - jęknęła Monicą. - Proszę.
Eve popatrzyła na nią w lusterku i w końcu skinęła głową.
Ale kiedy skręcili w ulicę, przy której stał dom Morrellów, Eve gwałtownie wcisnęła hamulec i
natychmiast wrzuciła wsteczny.
Posiadłość burmistrza wyglądała jak podczas jednej z nie-sławnych imprez Moniki, które zawsze
wymykały się spod
kontroli.... z tym że nieproszeni goście tym razem nie przyszli tylko po darmową wódkę.
- Co oni robią? - zawołała Monica. Jacyś mężczyzni wynosili przez frontowe drzwi duży
plazmowy telewizor. - Kradną!
Okradają nas!
Ludzie rabowali wszystko - materace, meble, dzieła sztuki. Claire dostrzegła nawet kilka osób
wyrzucających pościel przez okno. Inni zbierali ją na dole.
A potem ktoś podbiegł do budynku i rzucił w jedno z okien butelkę pełną jakiegoś płynu, z wetkniętą
w szyjkę zapaloną szmatą.
Buchnęły płomienie.
- Nie! - wrzasnęła Monica i chwyciła klamkę od drzwi, ale
Eve zdążyła zablokować zamek. Claire złapała dziewczynę za ręce.
- Zabierz nas stąd! - krzyknęła.
- Moi rodzice mogą tam być!
- Nie ma ich tam. Richard mówił, że są w ratuszu.
Monica wciąż próbowała się wyrwać, nawet gdy Eve odjeżdżała od płonącego domu, a potem nagle...
przestała.
Zaczęła płakać. Claire chciała pomyśleć Zasługujesz na to", ale nie potrafiła być tak okrutna. Shane
potrafił.
- Masz farta - powiedział. - Nie ma tam twojej młodszej siostry.
Monica zaczęła płakać głośniej.
Gdy dotarli do ulicy, przy której znajdował się ich Dom Glassów, opanowała się trochę, otarła twarz
drżącymi dłońmi i poprosiła o chusteczkę, którą Eve wyciągnęła ze schowka.
- Co myślisz? - zwróciła się Eve do Shane'a. Ulica wydawała się spokojna. W większości
budynków, włącznie z ich domem, paliły się światła. Jacyś ludzie stali przed wejściem, ale
nie wyglądali na skorych do rozróby.
- Wygląda w porządku. Chodzmy.
Ustalili, że Monica pójdzie pomiędzy nimi, osłaniana przez Hannah. Eve ruszyła pierwsza.
Udało im się dostać do środka bez zwracania na siebie uwagi. Monice nie tak łatwo teraz rozpoznać,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]