[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pani 0'Grady tym się zajmowała.
- Rozumiem - uśmiechnęła się Malinda. - A więc
teraz będziesz musiał to robić sam. Podlewaj co
JEDNA DLA PICIU
46
najmniej raz w tygodniu. Użyzniaj ziemię co miesiąc.
I dawaj jej dużo słońca. Coś jeszcze? - zapytała
wkręcając papier w maszynę.
- Nie, nic. Przyszedłem tylko, żeby powiedzieć, że
wychodzimy z chłopcami pobawić się na śniegu.
- Bawcie się dobrze. A chłopcy niech koniecznie
włożą kalosze.
Wcale nie zrobił tego specjalnie. To chłopcy wybrali
miejsce na bałwana. To nie jego wina, że upatrzyli
sobie teren tuż pod oknem gabinetu. Także nie jego
winą było, że mógł zapuszczać żurawia na pracującą
przy biurku Malindę.
Przez większość czasu po prostu siedziała wypros
towana, patrzyła w przestrzeń i w zamyśleniu stukała
palcem w brodę. Potem nagle jej palce wręcz zaczynały
śmigać po klawiaturze. Gdy zabrakło jej pomysłu,
robiła przerwę, czytała to, co już napisała, kiwała
głową z zadowoleniem i znowu patrzyła przed siebie.
Jacka strasznie to irytowało. Sam nie wiedział
dlaczego. Nad czym ta kobieta tak się zastanawia.
Przecież pisze tylko rubrykę o manierach, a nie
wielką amerykańską powieść.
Im dłużej patrzył, tym bardziej go to irytowało.
Malinda ani razu się nie pochyliła ani nie przygarbiła,
a przecież nikt na nią nie patrzył. Jak można być cały
czas tak doskonałą?
- Z czego zrobimy oczy, tato?
Nie odrywając wzroku od Malindy, Jack wskazał
ręką taras.
- Idz zobacz, może w grillu są jakieś węgielki.
Malinda uniosła rękę do góry i poprawiła wysunięte
pasmo włosów. To już było dla Jacka za wiele.
Wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je wolno
JEDNA DLA PICIU 47
przez zaciśnięte zęby. Patrzył na jej piersi napięte pod
jedwabną bluzką.
Przymknął oczy i zobaczył ją lezącą w swoim
łóżku, z piersiami przysłoniętymi tylko odrobiną
koronki. Miękkie, okrągłe, perłowobiałe wzgórki. Do
całowania, do pieszczenia. Z westchnieniem otworzył
oczy i patrzył na to, czego zobaczyć nie mógł, co
jedwabna bluzka tak znakomicie ukrywała.
- Hej, tato!
- Co, synku? - Z poczuciem winy Jack oderwał
wzrok od kuszącej figury Malindy.
- Czy możemy wziąć dla bałwana twój rybacki
kapelusz?
- Jasne. Wisi w szafie w pralni.
Przez chwilę Jack udawał zainteresowanie bałwanem,
po chwili jednak jego wzrok znów powędrował
w kierunku okna gabinetu.
Malinda znowu pisała. Plecy proste jak trzcina,
broda równoległa do ciasno zsuniętych kolan. Ramiona
miała opuszczone, więc luzno dopasowana bluzka
ukrywała kształt jej piersi. Jack sam nie wiedział, co
go bardziej irytuje. Jej nienaganna postawa czy fakt,
że nie może już podziwiać krągłości piersi.
Co jest z tą kobietą? Nie powinno go obchodzić, że
siedzi w domu i tyra, podczas gdy on i chłopcy bawią
się na dworze. To jej problem, nie jego. I nie powinno
go obchodzić, czy bolą ją plecy, które od rana do
wieczora katuje taką postawą. To jej plecy, nie jego.
Może i nie powinno, ale jednak... I miał tego dość.
Odwrócił się na pięcie i ruszył do domu.
- Hej, tato! Dokąd idziesz? - zawołał Mały Jack.
- Do domu - odkrzyknął przez ramię. - Pilnuj
chłopców.
JEDNA DLA PICIU
48
Zatrzymał się dopiero w sypialni. Wyjął z komody
stary dres i grube skarpety.
Wciąż rozgniewany wpadł do gabinetu i rzucił
ubranie na biurko.
- Przebieraj się. Wychodzimy na dwór.
- Co?
- Powiedziałem, przebieraj się - powtórzył i podparł
się pod boki, zniechęcając ją do jakichkolwiek protes
tów. - Idziesz na dwór bawić się z nami na śniegu.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Bo inaczej ja cię przebiorę.
Malinda zdawała sobie sprawę, że Jack gotów jest
spełnić swoją grozbę. Wściekła zgarnęła ubranie.
- To nie będzie konieczne - odparła. - Ale naprawdę
nie widzę powodu...
- Dziesięć minut. - Jack pogroził jej palcem. - Jak
nie będziesz na dworze, przyjdę po ciebie.
Dziesięć minut pózniej Malinda była w ogrodzie.
Czuła się jak głupia. Miała na sobie dres Jacka i jakąś
starą kurtkę, którą znalazła w pralni. Stopy tonęły jej
w o trzy numery za dużych kaloszach. Ze swoich
rzeczy miała na sobie tylko stanik i majtki oraz
wełniane rękawiczki.
Zanim zdążyła powiedzieć Jackowi, co myśli o takim
zachowaniu, śnieżna kula trafiła ją w ramię i śnieg
zasypał jej twarz.
- Ach, ty chuliganie! - Nie namyślając się Malinda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]