[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zanocować u Chance'a. Rano zawiózł ją wprost do sklepu. Przez cały dzień
wciąż rozpamiętywała wycieczkę do San Francisco. Tak była podekscytowana,
że z trudem koncentrowała się na pracy.
Prawdziwy Chance Fowler w niczym nie przypominał tego złotego
młodzieńca z pierwszych stron gazet. Jakby chodziło o dwóch różnych ludzi z
całkiem innych światów. Jej Chance Fowler był rozważny, delikatny, opiekuń-
czy i miał niezwykłe poczucie humoru. A ona kochała go do szaleństwa. Czy
można kochać kogoś zbyt mocno? zastanawiała się. Wiedziała, że dla niej nie
było już odwrotu.
Kiedy wpadła do domu, porwała ze stolika kilka zaproszeń na jej firmowe
przyjęcie bożonarodzeniowe i pojechała do remontowanego przez Chance'a
domu. Zaparkowała obok ciężarówki Hanka Varneya i wbiegła do domu.
- Hank! Masz czas?
- Jasne, Marcie. Czym mogę służyć?
- Każdego roku wydaję przyjęcie bożonarodzeniowe dla pracowników i
niektórych klientów. Chciałabym w tym roku zaprosić ciebie i twoich ludzi. -
Podała mu barwne kartoniki. - Tu znajdziesz adres i termin. Będę na was
czekać.
Hank był wyraznie zaskoczony, ale też i zadowolony.
- Dziękuję, Marcie. To bardzo miło z twojej strony. Przyjedziemy na
pewno.
- 76 -
S
R
Porozmawiali jeszcze chwilę. Potem Marcie wyszła do ogrodu, żeby
zobaczyć się z Erikiem Rossem, szefem jej ogrodników.
- Jak leci, Eric? - Rozglądała się, oceniając uważnie postęp robót.
- Niezle. To rozkosz realizować tak wielki projekt bez właściciela
nieustannie gapiącego się człowiekowi na ręce.
- Zaprosiłam właśnie Hanka i jego ekipę na nasze przyjęcie. Gdyby
ktokolwiek miał jakieś wątpliwości czy obawy, wyjaśniaj, że nie obowiązują
żadne oficjalne i wyszukane stroje.
- Oczywiście, nie ma sprawy. - Zawahał się przez moment. - Jest coś, o
czym powinnaś porozmawiać z Glenem. Jeden z tych chłopaków z budowy,
Bob, bardzo interesuje się naszą pracą. Zadaje mnóstwo pytań. I odnoszę
wrażenie, że bardzo by mu ona odpowiadała. Ten Bob wygląda na przyzwoitego
młodzieńca i naprawdę solidnie pracuje. Może na przyjęciu Glen mógłby z nim
o tym pogadać?
- Powiem mu o tym jeszcze dzisiaj. Pracy wciąż nam przybywa, tak że
jeśli nie przyjmiemy kogoś nowego, to Glen niedługo zapracuje się na śmierć.
Tydzień minął nie wiadomo kiedy. Dni Marcie były bez reszty
wypełnione pracą, ale noce należały do Chance'a.
Często wkładali ciepłe kurtki i spacerowali po skąpanej w księżycowej
poświacie plaży. Raz wybrali się na kolację do restauracji. Innym razem
wypożyczyli filmy na kasetach i oglądali je do pózna. Nie miało znaczenia,
gdzie i co robili, jeśli tylko byli razem. To były najszczęśliwsze dni w życiu
Marcie.
Jak również w życiu Chance'a. Lecz z upływem czasu był coraz bardziej
zdenerwowany. Dręczyły go wątpliwości, czy słusznie postąpił, zapraszając
Marcie na przyjęcie do ojca.
Kiedy w sobotni wieczór wracali z kina, odprowadził ją aż do drzwi jej
domu.
- 77 -
S
R
- Byłeś dzisiaj bardzo milczący, Chance - powiedziała Marcie. - Czy stało
się coś?
Chance uniósł do ust jej dłoń i pocałował. Ale Marcie odniosła wrażenie,
że był to tylko odruchowy gest. Chance myślami był zupełnie gdzie indziej.
- Chance? - powtórzyła zaniepokojona. - Dobrze się czujesz? Czy stało się
coś złego?
- Co? - Otrząsnął się, jakby przebudzony z głębokiego snu. - Przepraszam,
chyba się zamyśliłem.
- Może chciałbyś ze mną o czymś porozmawiać?
- To nic istotnego. Obawiam się tylko, że może czujesz się w obowiązku
towarzyszyć mi w jutrzejszym obiedzie. To naprawdę nic ekscytującego.
Zapewniam cię, że nie będzie to szczególnie atrakcyjny dzień. Jeśli tylko nie
masz ochoty jechać, powiedz, proszę. Doskonale to zrozumiem.
Obawy Marcie nagle wzrosły.
- Zabrzmiało to tak, jakbyś próbował odwieść mnie od tego zamiaru. -
Zamilkła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Wolałbyś, żebym z tobą nie
jechała?
Chance pocałował ją w usta. Miękko i delikatnie. Nie mógł nie dostrzec
jej rozczarowania i zawodu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl