[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na fotelu kierowcy, widział, jak długowłosy uderza twarzą Svobodova o maskę
samochodu, a kawałki złomu podskakują przy każdym uderzeniu.
Klucz. Zapłon.
Rydell zobaczył, jak zza kuloodpornej kamizelki Svobodova wypada telefon
Chevette Washington i futerał z okularami światła wirtualnego. Opuścił szybę
i sięgnął po nie ręką. Ktoś zestrzelił długowłosego ze Svobodova, pach, pach,
pach, a Rydell, gwałtownie wrzucając wsteczny bieg, zobaczył faceta z policyjne-
go wozu trzymającego oburącz jakiś mały pistolet. Tak uczyli strzelać w akademii.
Tył patriota uderzył w coś i Svobodov zleciał z maski w chmurze zardzewiałych
łańcuchów i kawałków rur. Chevette Washington usiłowała wysiąść, więc musiał
jedną ręką trzymać kajdanki, a drugą kręcić kółkiem, potem puścił je na moment,
żeby zmienić bieg, i znów ją złapał. Drzwi po stronie pasażera zatrzasnęły się,
gdy pomknął w kierunku mężczyzny o szerokim uśmiechu, który chyba strzelił
jeszcze raz, zanim musiał szybko uskoczyć. Patriotem zarzucało w kałużach wo-
dy i Rydell ledwie ominął tył wielkiej pomarańczowej śmieciarki zaparkowanej
przy pobliskim budynku. We wstecznym lusterku przez ułamek sekundy dostrzegł
następujący obraz: most sterczący jak coś owiniętego wodorostami na tle szarzeją-
cego nieba i Warbaby, robiący jeden sztywny krok, drugi, a za chwilę podnoszący
do ramienia szczudło i celujący nim w samochód, niczym magiczną różdżką. To
coś wystrzeliło z końca laski Warbaby ego, rozbiło tylną szybę patriota i rzuciło
wozem tak gwałtownie w prawo, że o mało się nie wywrócił.
 Jezu  powiedziała Chevette jak we śnie  co ty robisz?
Nie wiedział, ale przecież wziął i zrobił to, no nie?
Rozdział 24
Pieśń środkowego przęsła
Kiedy zgasły światła, Yamazaki zaczął szukać w ciemności swojej torby. Zna-
lazłszy ją, wymacał w niej latarkę. W jej białym promieniu zobaczył, że Skin-
ner spał z rozdziawionymi ustami, nakryty kocami i postrzępionym śpiworem.
Yamazaki przeszukał kilka półek nad stołem: słoiczki z przyprawami, takie same
słoiki zawierające stalowe śruby, zabytkowy bakelitowy telefon przypominający
pochodzenie zwrotu  wykręcić numer , rolki taśmy izolacyjnej różnej szeroko-
ści i koloru, zwoje grubego miedzianego drutu, elementy czegoś, co wyglądało
na zestaw wędkarski i wreszcie pęk zakurzonych ogarków świec, ściągniętych
sparciałą gumką. Wybrawszy najdłuższą z nich, znalazł zapalniczkę obok zielo-
nej kempingowej kuchenki. Ustawiwszy świeczkę na białym talerzyku, zapalił
ją. Płomyk zatrzepotał i zgasł. Z latarką w ręce podszedł do okna i dopchnął
je w owalnej futrynie. Teraz świeca nie gasła, chociaż płomyk drżał i migotał
w przeciągach, których nie dało się zlokalizować. Wróciwszy do okna, spojrzał
na zewnątrz. Pogrążony w mroku most był niewidoczny. Deszcz zacinał niemal
poziomo w okno, aż drobniutkie kropelki opryskiwały mu twarz przez pęknięcia
szkła i skorodowane segmenty ołowianych ramek.
Przyszło mu do głowy, że ten pokój Skinnera można by przerobić na camera
obscura. Gdyby usunąć środkowy fragment witrażowego okienka i zasłonić pozo-
stałe, na przeciwległej ścianie powstałby odwrócony obraz. Yamazaki wiedział,
że centralne przęsło, na którym opierał się środek mostu, było kiedyś uważane
za największy na świecie aparat fotograficzny. W kompletnie ciemnym wnętrzu
światło wpadające przez niewielki otwór tworzyło ogromny obraz dolnego pozio-
mu, najbliższej wieży i otaczającej ją zatoki. Teraz serce przęsła zamieszkiwała
niezliczona liczba hołdujących samotności mieszkańców mostu i Skinner stanow-
czo odradzał Yamazakiemu próbę odwiedzenia tego miejsca.
 Nie ma tam takich mansonów jak ci w chaszczach na Treasure, Scooter,
ale lepiej ich nie niepokoić. Są w porządku, ale nie lubią, jak ktoś się tam kręci,
rozumiesz?
141
Yamazaki podszedł do gładkiej wypukłości liny, sterczącej z podłogi. Widać
było tylko owalny fragment, jak jakiś wzór matematyczny ledwie wystający z to-
pologicznej powierzchni prezentacji komputerowej. Pochylił się, żeby dotknąć tej
widocznej części, wygładzonej przez czyjeś ręce. Każda z tych trzydziestu sied-
miu lin, zawierająca czterysta siedemdziesiąt dwa druty, miała utrzymać i utrzy-
mywała ciężar około miliona funtów. Yamazaki wyczuwał coś, jakiś gigantyczny,
słaby ruch, drżenie tej zabytkowe gładkiej struny grzbietowej. Zapewne to burza; [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl