[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zobaczyła zupełnie cudowne rzeczy. Z wielkiego skalnego głazu, nieopodal którego stali, w
tym samym momencie, kiedy zaświeciło słońce, zaczęły się unosić kłęby pary, a jego
błyszcząca, prawie czarna nawierzchnia w ciągu zaledwie kilkunastu sekund zamieniła się w
suchą jasnoszarą. Dopiero kiedy stojący koło niej chłopak powiedział:  Popatrz tam ,
oderwała wzrok od tego niesamowitego zjawiska i spojrzała we wskazanym przez niego
kierunku. Na wprost niej była tęcza - najwspanialsza, jaką w życiu widziała - a za nią ukazała
się druga, i trzecia.
Sara patrzyła na te cuda z zapartym tchem.
- Niesamowite - wyszeptała, kiedy oprzytomniała na tyle, że była w stanie wydobyć z
siebie głos.
Chłopak nie odpowiedział.
36
Przyszło jej do głowy, że zachowuje się jak dzieciak po raz pierwszy w życiu
zaprowadzony do zoo, i zrobiło jej się trochę głupio, ale kiedy zerknęła na niego, uznała, że
nie ma czego się wstydzić - on również patrzył urzeczony na tęczowy tunel.
- Widziałaś kiedyś coś takiego? - spytał. Pokręciła głową.
Potem stali milczeniu dopóty, dopóki tęcza, najpierw jedna - ta najdalsza, o barwach
najbardziej rozmazanych - potem druga i wreszcie trzecia - najbliższa, największa i
najpiękniejsza - nie znikły. Wtedy niemal jednocześnie, wciąż bez słowa, odwrócili w
kierunku mniej rajskiego widoku dwóch niezbyt estetycznych plam brei na asfalcie.
- Co to jest? - zapytała Sara i nagle z odrazą przypomniała sobie, że zlizała to
paskudztwo znad wargi.
- Owoce drzewa chlebowego - odparł chłopak. Nazwa brzmiała dość niewinnie, mimo
to skrzywiła się.
- To nie jest przypadkiem trujące?
- Nie, coś ty! Robią z tego surówki i inne potrawy. Nawet całkiem dobre.
Kiedy dwie godziny pózniej rozstawali się przed wypożyczalnią rowerów, Sara miała
wrażenie, że zna Roberta od lat. Idąc wolnym krokiem w stronę swojego bungalowu,
zastanawiała się, jak to jest możliwe, że chłopakowi, którego ledwie co poznała, zdradziła aż
tyle o sobie. To nie było w jej stylu. Nie zwierzała się każdemu, a jemu zdążyła opowiedzieć
o swojej nowojorskiej szkole, o tym, że nie chciała spędzać tutaj wakacji, głównie z powodu
syna przyjaciółki jej mamy, wstrętnego grubego Boba, który kiedyś zepsuł jej szóste
urodziny. Oczywiście dodała, że teraz uważa tę wyspę za najpiękniejsze miejsce na świecie i
wcale nie żałuje, że się tutaj znalazła. Przemilczała tylko to, że drugim - poza Bobem -
powodem, dla którego nie pałała optymizmem do przyjazdu tutaj, była sylwestrowa impreza,
na której miał się pojawić chłopak jej marzeń. I nie pominęła tego celowo, po prostu o tym
zapomniała. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że od chwili, gdy przyleciała na Martynikę, ani
razu nie pomyślała o Rossie.
Podczas gdy ona opowiedziała swojemu znajomemu mnóstwo rzeczy o sobie, o nim
nie dowiedziała się prawie nic.
Nic straconego, pomyślała, otwierając drzwi bungalowu. Umówiła się z nim za
dziesięć czwarta przed centrum nurkowania. Mieli razem popłynąć hotelową motorówką na
pobliską rafę, tę, o której wspomniał jej wczoraj Derek.
- Jesteście?! - zawołała radosnym głosem, wchodząc do środka, ale nikt jej nie
odpowiedział. - Chyba trochę przesadzają - rzuciła z rozczarowana. Taką miała ochotę
37
podzielić się z nimi wrażeniami, opowiedzieć o sympatycznym chłopaku Amerykaninie,
którego poznała.
Tym razem nie pofatygowała się nawet, żeby sprawdzić w sypialni. Od razu podeszła
do stolika w salonie i popatrzyła na kartkę.
Pod skreślonymi przez nią słowami tata napisał:  Jesteśmy na obiedzie w restauracji
przy recepcji, potem wrócimy, żeby przespać się godzinkę, a pózniej idziemy pograć w
tenisa .
Mogli na mnie poczekać, pomyślała ze złością i zapełniła swoim pismem niewielki
wolny jeszcze kawałek na dole kartki:  Idę na obiad do restauracji przy plaży - przez chwilę
wahała się, czy nie dołączyć do nich, ale zrezygnowała z tego pomysłu - a o czwartej
wybieram się hotelową motorówką na rafę. Będę z powrotem koło szóstej . Uznała, że i tak
jest bardziej w porządku wobec nich niż oni wobec niej; ona przynajmniej poinformowała
ich, o której wróci.
Niewielką restaurację przy plaży urządzono w prymitywnym karaibskim stylu. Pod
okrągłym krytym liśćmi bananowca dachem na środku stał bufet, a wokół niego rozstawiono
niskie duże stoły, przy których siadało się na prostych drewnianych balach. Było tu dosyć
tłoczno; najwyrazniej to miejsce upodobała sobie zwłaszcza młodzież, bo większość miejsc
zajmowali ludzie mniej więcej w jej wieku albo trochę starsi. Trudno się dziwić, pomyślała.
Znając swoich rodziców, którzy jadąc na wakacje, oczekiwali komfortu, wyobraziła sobie, że
kiedy rano przyszli tu na śniadanie, musieli nie być zachwyceni, spożywając posiłek z
kolanami pod brodą. Najprawdopodobniej nie uważali również piasku, który, unoszony
wiatrem, dostawał się wszędzie - także do jedzenia - i zgrzytał między zębami, za fajne
urozmaicenie.
Jej zupełnie to nie przeszkadzało. Czuła się wspaniale, siedząc przy stole obok grupy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl