[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie zauważyłem, by Bóg mi pomagał - powiedział ponuro chłop z Salo. - On nie
chodzi przecież po ziemi.
- Tego to my nie wiemy. Jesteśmy osobliwymi dziwakami. Mówimy o służeniu Bogu,
w rzeczywistości jednak uważamy Boga za naszego parobka...
Veija Kataja skierował rozmowę na inny temat, pozwalając płynąć swobodnie
wartkiemu i zręcznemu potokowi słów. Posiadał umiejętność uspokajania innych i siebie
samego. Powiedział, że był durniem, gdy tak w gniewie wszystko wypalił. Niech sny będą
sobie nawet najobrzydliwszym grzechem. Ale czy on był może bratem Józefa, że miał prawo
powiedzieć  Oto nadchodzi marzyciel, zabijcie go? I rzeczywiście, w snach jednej jedynej
nocy przeżywa człowiek więcej niż w przeciągu tysięcy lat ziemskiego życia. Czy wolno
biednym odbierać takie bogactwo?
Pewnego razu, gdy Veija Kataja wyruszał właśnie sprzed spichlerza zbożowego w
Kaira z nową furą mąki do drugiego magazynu, zbliżył się do niego na nartach stary Sakari,
włóczęga, który sprawiał wrażenie kaleki. Jego chuda szara postać otulona była sięgającym po
kostki płaszczem. Natrętne brzęczenie jego głosu przywodziło na myśl komara. - Chłopie,
wezmiesz mnie ze sobą?
Kataja zastanawiał się przez chwilę, potem zgodził się. - Dlaczegóż by nie? Droga jest
dobra, a Sakari nie jest przecież taki ciężki.
Sakari włożył swe szerokie narty i kijki z wierzby do sań, wdrapał się z mozołem na
worki i usadowił plecami do kierunku jazdy. Gdy pojazd ruszył, zajęczał: - Ale pieniędzy nie
mam.
- Tego mogłem się spodziewać. - Veija Kataja uśmiechnął się. - Nie tak łatwo trafiają
one do nas.
Sakari rozejrzał się podejrzliwie. Sądząc po jego szarej zarośniętej brodą twarzy zdawał
się przeżuwać ciągle jak osioł okruchy swej złośliwości i niezadowolenia. Veija Kataja
pomyślał o tym, gdy przyjaznie wypytywał o wiek Sakariego. Lecz ten udawał, że nic nie
słyszy. Tymczasem Kataja wiedział, że nie był on wcale taki stary, że tylko jego grzechy -
pijaństwo, lenistwo i włóczęga - uczyniły go przedwcześnie starcem. Także takie rośliny
dojrzewały w ziemi Kaira. Sakari ożenił się wcześnie, lecz wkrótce miał powyżej uszu
troszczenia się o rodzinę i ulotnił się. Ten pędziwiatr powędrował na Południe i został
żołnierzem fińskiej gwardii. I tak służył państwu, dopóki nie wydało się, że zwiał od rodziny.
Wrzucono go do więzienia i wychłostano. Jeszcze dziś grzbiet jego upstrzony jest paskudnymi
bliznami. Powiadają, że wraz z razami pod skórę dostała się złośliwość, i że dlatego nie wyrósł
na porządnego człowieka. Kilka razy już przywożono go państwowym wozem, jednakże ciągle
uciekał. W końcu umieszczono tego niepoprawnego włóczykija w małej wsi Nalkapera, która
położona była dalej niż zagroda Salo. Ale i tam mu się nie podobało. Ciągle przychodził do
osady, by narzekać, pojawiał się w kościele nawet w czasie Wieczerzy Pańskiej. Gdy minęło
trochę czasu, Sakari zrobił się na tyle łaskawy, by otworzyć usta i powiedzieć to czy owo. I tym
razem, tak jak to już często bywało, Wieczerza go rozczarowała.
- Chrystus dał tak mało krwi, że nawet koniuszek języka...
Sprawiał wrażenie rzeczywiście skwaszonego, właśnie tak, jakby chciał połknąć nową
porcję złego humoru.
Ty przeklęty grzeszniku!, myślał Veija Kataja. Takiego typa wziął do sań! Gdy Sakari
oglądał ładunek, podobny był do lisa z bajki, który udawał martwego, aby móc
niespostrzeżenie kraść z worków woznicy.
Sakari pogładził jeden z worków i powiedział:
- Czy ta mąka jest dla biednych? - I po chwili: - Trzeba by być młodym i zdrowym,
wtedy też by się coś z tego skorzystało.
Veija Kataja przytaknął. - Trzeba by najpierw popracować, zanim usta dostaną coś do
jedzenia.
Sakari chciał się dowiedzieć - iw jego przygasłych oczach pojawił się prawdziwy blask
- czy władza zgadza się z tym, że starzy i chorzy nic z tej mąki nie dostaną, lecz muszą jeść
chleb z kory, zmarzłe zboże i diabli jeszcze wiedzą co.
- Tak, to możliwe - odpowiedział Veija Kataja - jeśli starzy i chorzy nie otrzymają ani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl