[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szatę tkaną, a wieniec kwiatów nowych na bardzo piękne włosy. Aagodnym szeptem prze-
drzezniać będzie imioniska pieszczotliwe, słowa-całunki i słowa-pogłaskania, które mu nie-
gdyś w usta szeptała.
Wiślimierz wdzieje szatę wspaniałą, z bezcenną futra opuchą, szatę, co ją był Walgierz no-
sił za dni szczęśliwych. Otworzył Wiślimierz skarbiec naddziadów i świętości rodowe Udałe-
go przegląda. Jedne sobie zatrzymał, a inne rozdaje sługom.
Zeszli się słudzy, których był Walgierz w lochu trzymał bezprawnie, nogą popychał dla
swej uciechy, psami szczuł z zemsty, pędzał kiścieniem do pracy jako bydło robocze. Teraz
go oni potrącają szyderstwy, smagają batem drwiny, kąsają zelżywym słowem i szarpią nik-
czemną ręką. Najśmielszy będzie go posiepywał za brodę, targał za uszy, szczypał w policzki.
Najpodlejszy plunie z wysoka na jego spuszczone powieki.
A wtedy słychać z wierzchnicy książęcej śmiech Cudnej żony.
Więc oszaleje na nowo, po raz stokrotny, po raz tysiączny głowa Walgierza. Wydarł się z
piersi po raz stokrotny, po raz tysiączny wewnętrzny głos, głos, co warg nie porusza, co na
podobieństwo krwi żywej płynie z rany włócznią zadanej:
 Przyleć w huku płomiennym, Zwistu-Poświstu! Boże-rycerzu! Uderz w zhańbione oczy
moje piorunem miecza i rozwal gromem czoło plugawe!
Wypal żagwią ognistą nędzną siłę widzenia! Niech już oczy moje nie widzą! Zagłusz nik-
czemne uszy gromem wojennym! Niech już ogłuchnę na wieki!
Zatop krynicę niewolniczych łez górnymi wodami, Lelu-Polelu! Niech już na wieki usta-
ną...
Nie przyjdą ku pomocy bogowie.
Jasny jest błękit niebios  trwa cisza  a Pogoda udziela łaski swej Wiślimierzowi.
Tedy Walgierz przeklnie bogi i straszliwą zniewagę ciśnie w niebiosa. Zatrzasło się jego
serce i zawarło  mózg się wywrócił. Ciało, skręcone w kłąb, popadło w bydlęcy sen, w sen
niedzwiedzia poszarpanego od stada psów.
Tak miną dnie, tak miną noce.
W godzinach zniewag, o każdej porze dnia, w każdym momencie wieczora Walgierz o
jednym śni. O jednym śni.
Pociąga ramieniem łańcuch, pociąga łańcuch... A od pracy długotrwałej, niestrudzonej
stały się ogniwa łańcucha czujące tak samo jak stawy, ścięgna i więzy ramienia. Wydłużyły
się kości, rozciągnęły się żyły i przeszły w skręty żelaza. Dłoń czuje żyłami i zna kośćmi każ-
dy ruch ogniw, wie do cna siłę haków. Jest łańcuch niby wydłużona, bolesna ręka. Myśl pod
maską snu i pod figurą upadku ciała śledzi wciąż jedno. Tam, w górze, macica śrubna wkrę-
cona w żelazny słup... Nie widzą jej oczy, nie dotyka jej ręka, lecz zna ją myśl. Wciąż nie-
strudzone, bezsenne, obłąkane badanie okrąża ją dzień i noc. Mutra zdaje się spać jako i on.
49
Nieruchoma jest jako i on, ślepa i głucha jako i on. Lecz pod nią śruba, wkręcona w słup, już
się od targania porusza. Już się porusza...
Tak miną dnie, tak miną noce.
Aż o wyśnionym północku, gdy zamieć bije skrzydłami w czuby zamczyska, gdy Poświst
łamie lasy i rozjuszony błąka się w puszczach  natężył Walgierz ramiona, porwał dech w
piersi, zestrzelił siły, postawił wszystkę moc kości przeciwko wszystkiej mocy żelaza  i wy-
rwał śrubę ze słupca.
Skrwawiona dłoń błądzi w powietrzu! A u niej łańcuch zwisa. A u łańcucha śruba jak
sztylet zwisa. Nogi w dybach, lewa dłoń w zamku, młoty zaklepana, pod pachami obręcz, ale
prawica rycerska swobodnym łańcuchem włada.
Zmiech radości!
Porwał się ze snu Wiślimierz. Krzykiem zbudził zamkowe sługi. Strach blady leci w kom-
naty. Wrzask przerażenia oddaje echo.
Cudna żona w kucki na łożu przypadła. Drży. Wielkimi oczyma patrzy w więzniowy kąt.
Walgierz pieśni śpiewa. Ciemnej nocy i hukowi burzy dziękuje za chwilę. Woła ku sobie
wroga, wzywa go na bliski bój. Zcierwo zniewag rzuca mu w oczy. Idą ku niemu siepacze
chyłkiem, kupą, wilczymi skoki, ze wszech stron. Pan ich słowem i obietnicą nagrody podju-
dza. Rzucą się wraz.
Straszliwe ciosy więzniowej prawicy poczęły rozsiewać śmierć. Aańcuch się zmienił w
rozszalałą włócznię, a śruba w koncerz sieczysty i w zdradziecki puinał.
Leci na zbirów z wysoka, pada z boku, kołem się wije, z dołu godzi. Pękają czerepy od
ciosów wielkiego gniewu, zapadają się piersi, zwisają złamane ręce.
Lecz krótka jest chwila szczęśliwej walki  i przeminęła. Nastała inna. Ręka zbroczona
przykuta dziesięćkroć, stokroć.
Pan policzkuje zwyciężonego.
50
VI
Milczenie, co się otwiera, a nie zamyka nigdy... Milczenie, które wstaje i idzie w czarną
dal... Głos słychać w ciszy.
Poszum li to wiatru żałosny, żałosny?... Zwist-Poświst li to wzdycha u krat czy jeno serca
strudzonego jęk w pustej piersi?
Z głębin wychodzi zmora cicha. Oczy jej kaprawe jak u mysznieńskiego biskupa, a piersi
pełne szlochu. Staną owe oczy, zawalone bryłami łez, naprzeciwko oczu Walgierza, a usta
wieszczka płaczącego naprzeciwko ust. Głos kusiciel, głos tajemniczej mądrości przepływa
wpośród nocy. Słyszy go Walgierz w głębinie duszy swej jakoby głos własnego sumienia.
A gdzie na duszę padnie ciężka łza wieszczego głosu, tam wyrasta subtelnie piękny kwiat
rozczarowania, szerzą się nikłe, urocze barwy zwątpienia. Wokół wyrasta jasna łąka, wirydarz
chwiejny, wysoki. Zdaje się oczom w ciemność patrzącym, że widzą wieszcze zioła w po-
dwórcu świętej kontyny, zaczarowane kwiaty u zródlisk bijących z ziemi.
Ułudne badyle i mniemane kielichy wykwitłe z krwi, co uszła z żył świętych jeleni i w
żyły się wtoczyła kwiatowe, wylewają zapach wieczysty.
Szept wokół senny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl