[ Pobierz całość w formacie PDF ]

narasta w nim chęć wyrzucenia tej kobiety z samochodu. Miał ochotę zmiażdżyć pod
butem te jej przeciwsłoneczne okulary, przeciągnąć ją po ziemi, wepchnąć do ust garść
kamieni i żwiru, zgwałcić, wybić wszystkie zęby, rozebrać do naga, a potem spytać, czy
ma ochotę obejrzeć program telewizyjny, ten który leci przez dwadzieścia cztery godziny
na dobę na kanale pierwszym.
89
- Racja - powtórzył - Mówienie o tego typu okropnościach cholernie mnie postarza...
MINUS 043. ODLICZANIE TRWA
Dotarli dalej niż Richards mógł się spodziewać. Dojechali do małego miasteczka nad
morzem zwanego Camden, sto mil od miejsca, odzie wsiadł do samochodu Amelii
Williams.
- Posłuchaj - rzekł, gdy wjechali do Augusty, największego miasta w tej okolicy. - Bardzo
możliwe, że wpadną tu na nasz trop. Nie mam zamiaru cię zabijać. Rozumiesz?
- Tak - powiedziała. A potem wybuchnęła: - Potrzebujesz zakładniczki!
- Zgadza się. Jeżeli wyprzedzi nas wóz policyjny, natychmiast się zatrzymasz. Potem
otworzysz drzwi i wychylisz się trochę do przodu. Wychylisz się! Nie wolno opuścić ci
tego miejsca jasne?
- Tak.
- Powiesz im: Benjamin Richards wziął mnie jako zakładniczkę. Jeżeli go nie
przepuścicie, zabije mnie.
- Myślisz, że to poskutkuje?
- Miejmy nadzieję - rzekł w zamyśleniu. - Chodzi o twoją skórę.
Zagryzła wargi i siedziała w milczeniu.
- To się może udać. Zaraz zaroi się tam od fotografów i operatorów kamer, mających
nadzieję zarobienia od Gier paru groszy, a może nawet samej Wielkiej Nagrody
Zaprudera. Przy takiej oglądalności będą chcieli zrobić jak najlepszą robotę. Przykro mi,
ale z szarży na kule nici, nie da rady. Nie będą mówić o tobie jako o ostatniej ofierze
Bena Richardsa.
- Czemu mi to mówisz?
Nie odpowiedział. Obsunął się na siedzeniu, tak że widać było tylko czubek jego głowy i
czekał, aż w lusterku wstecznym ukażą się błękitne światła policyjnego krążownika. W
Auguście się ich nie doczekał. Jechali jeszcze półtorej godziny skrajem oceanu, podczas
gdy słońce zaczęło zmierzać ku zachodowi, a jego promienie pobłyskiwały na falach,
przemykały po polach, mostach i wierzchołkach jodeł. O drugiej wjechali w zakręt
niedaleko linii kolejowej Camden. W oddali zobaczyli blokadę: dwa wozy policyjne
stojące w poprzek drogi. Dwaj gliniarze sprawdzili farmera w starym pick-upie, po czym
pozwolili mu przejechać.
- Podjedz jeszcze dwieście stóp i zatrzymaj się - polecił Richards. - Potem powiesz to, co
ci kazałem.
Była blada, ale trzymała nerwy na wodzy. Może ogarnęła ją rezygnacja. Zatrzymała
samochód pośrodku drogi, pięćdziesiąt metrów przed blokadą. Gliniarz władczo skinął,
by podjechali. Kiedy tego nie zrobiła, spojrzał pytająco na swego towarzysza. Trzeci
glina, siedzący w jednym z krążowników z nogami opartymi o deskę rozdzielczą, chwycił
nagle mikrofon i zaczął mówić coś szybko, urywanie, gorączkowo.
Zaczęło się - pomyślał Richards. O Boże, zaczęło się.
MINUS 042. ODLICZANIE TRWA
90
Dzień był słoneczny. Wszystko widać było wyraznie i ostro. Cienie policjantów zdawały
się wycięte z czarnego materiału. Amelia Williams otworzyła drzwi i wychyliła się na
zewnątrz.
- Nie strzelajcie! Proszę! - powiedziała. Richards po raz pierwszy zdał sobie sprawę z
tego, jak wytworny i układny był ton jej głosu. Gdyby nie białe kostki palców i pulsujące
nabrzmienie na szyi, można by przypuszczać, że siedzi w swojej garderobie i odpowiada
na pytanie kogoś stojącego za drzwiami. Przez otwarte drzwi do wnętrza pojazdu wdarł
się zapach sosen i traw.
- Wyjdz z samochodu z rękami nad głową - polecił gliniarz.
Mówił jak dobrze zaprogramowany automat General Atomics. Model 6925-A9 - pomyślał
Richards. Policjant z Hicksville. W załączeniu baterie irydowe.
- Pani i pański pasażer. Widzimy go.
- Nazywam się Amelia Williams - powiedziała wyraznie. - Nie mogę wysiąść. Benjamin
Richards wziął mnie jako zakładniczkę. Jeżeli go nie przepuścicie, zabije mnie. Tak
powiedział.
Dwaj gliniarze spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Richards, mając nerwy napięte do
ostateczności, zdołał to zauważyć.
- Jedz! - krzyknął.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Ależ oni nie będą...
Dwaj policjanci jak na komendę zajęli klęczące pozycje po obu stronach ciągłej białej
linii, wyjęli rewolwery, ujmując je w prawe dłonie; lewe dłonie przytrzymywały nadgarstki.
Richards z całych sił naparł nogą na prawą stopę Amelii Williams. Twarz wykrzywił mu
grymas bólu, gdy strzaskana kostka dała o sobie znać. Pojazd powietrzny pomknął przed
siebie. W chwilę potem rozległy się dwa głuche odgłosy. Wóz zadrżał, mocna wibracja
przeszła przez cały kadłub. Przednia szyba pękła z trzaskiem, a odłamki bezpiecznego
szkła posypały się na ich odkryte twarze i ramiona. Amelia uniosła ręce, osłaniając twarz.
Richards naparł na nią gwałtownie, by przejąć kierownicę. Jak burza przemknęli przez
szczelinę pomiędzy dwoma policyjnymi wozami. Kątem oka dostrzegł szaleńczy grymas
na twarzach gliniarzy, którzy natychmiast odwrócili się i zaczęli strzelać w stronę
oddalającego się pojazdu. Pokonywali wzniesienie, gdy rozległo się kolejne: thunnn! Kula
wydrążyła dziurę w bagażniku. Wóz zaczął lawirować, Richards próbował opanować go,
kręcąc kierownicą. Zauważył, że siedząca obok niego kobieta płacze.
- Chwytaj kierownicę! - krzyknął. - Pokieruj tym pudłem! Rusz się!
Drżące dłonie sięgnęły w stronę kierownicy; po chwili odnalazły ją. Puścił ster i jednym
uderzeniem otwartej dłoni strącił z jej twarzy przeciwsłoneczne okulary. Wisiały przez
chwilę na jednym uchu, po czym spadły na podłogę.
- Zatrzymaj wóz.
- Strzelali do nas - mówiąc te słowa, podniosła głos. - Strzelali do nas. Strzelali do nas.
- Zatrzymaj wóz.
Zrobiła, co kazał, wóz zawisł parę centymetrów nad żwirową nawierzchnią drogi.
91
- Powiedziałam, co chciałeś, a oni próbowali nas zabić - powiedziała, nie kryjąc
zdumienia. - Próbowali nas zabić.
Wysiadł z wozu z wyciągniętym rewolwerem. Stracił przy tym równowagę i upadł ciężko,
zdzierając sobie skórę na kolanach. Kiedy pierwszy krążownik pokonał wzniesienie,
siedział już na poboczu drogi, trzymając rewolwer na wysokości ramienia. Wóz jechał
osiemdziesiątką i wciąż nabierał prędkości. Za kółkiem siedział widać jakiś kowboj
mający pod maską zbyt dobry silnik, a przed oczyma wizję niepomiernej chwały. Być
może zauważyli go, może próbowali się zatrzymać. To było teraz nieważne. Wóz nie był
zaopatrzony w kuloodporne opony. Ta bliżej Richardsa wybuchła z siłą eksplozji
dynamitu. Krążownik nie kontrolowanym łukiem wziął najbliższy zakręt. Nic nie było w
stanie go zatrzymać. Roztrzaskał się o pień starego wiązu. Drzwi po stronie kierowcy
pomknęły w przestrzeń. Kierowca jak torpeda wypadł przez przednią szybę i przeleciał
około trzydzieści jardów, zanim wylądował w gęstwinie krzewów. Drugi wóz niemal
dorównywał prędkością pierwszemu. Richardsowi dopiero za czwartym razem udało się
trafić w oponę. Dwie kule wzbiły fontannę piasku niedaleko miejsca, w którym się
znajdował.
Samochód policyjny, dymiąc wzbił się w powietrze, wykonał zgrabny półobrót, wylądował
na ziemi i przetoczył się po niej trzykrotnie, rozrzucając wokoło odłamki szkła i
potrzaskanego metalu. Richards wstał, spojrzał w dół i zobaczył, że jego koszula tuż nad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl