[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarzystwem, za przyjacielem, za życiem studenckim.
Wyhasał się konno, nastrzelał mnóstwo zwierzyny, zwiedził okoliczne lasy i pola, doku-
czyła mu samotność, cisza i spokój. Prypeć wydała mu się kałużą, okolica pustynią, dziad wa-
welowym smokiem. Napędzał majstrów, jak mógł.
Wtem pewnego wieczora wręczono mu depeszę od %7łabby. Zbladł, przeczytawszy podpis.
Nie lada bieda napędziła flegmatyka do elektrycznego pośrednictwa.
 Dziecko chore, przyjeżdżaj natychmiast, bo straciłem nadzieję  przeczytał.
Skoczył do pałacu i wpadł jak bomba do gabinetu dziada.
 Muszę jechać dzisiaj!  zawołał zdyszany.
 Tak? Skończyłeś robotę?  spytał starzec zimno.
 Ej, co mi tam robota! Muszę wracać! Dziad daruje, ale to nie cierpi zwłoki!
 A co mi tam do twojej zwłoki? Jak złożysz maszynę, to możesz sobie jechać, dokąd
chcesz. Pierwej nie!
 Maszyna może poczekać, wrócę ją dokończyć!
Starzec wstał, zatrzymał go za ramię.
 Słuchaj i wybieraj! Jeśli zostaniesz, wszystko, co mam, twoje będzie, jeśli odjedziesz, wy-
rzekam się ciebie; choćbyś głodem marł, nie dam ci chleba kawałka, zginiesz! No, wybieraj:
raz ostatni podaję ci rękę!
 Dziękuję dziadowi! Skarby wasze to niewola. Macie zresztą dwóch wnuków, nie możecie
krzywdzić Wojciecha, a ja nie chcę niesprawiedliwości!
 Więc odrzucasz!
 W takich warunkach odrzucam.
 A więc giń!  krzyknął starzec, odtrącając go od siebie.  Idz mi z oczu i abyś nie śmiał
wspominać, żeś moim wnukiem.
Hieronim pobladł śmiertelnie.
29
 Nie zrobię wam tego honoru! Do piekła prędzej pójdę po pomoc niż do was! Niech was
dławią skarby i pycha!
Drzwi się za nim zamknęły. Pan Polikarp słuchał przez chwilę odgłosu kroków, potem
usiadł przy biurku, sięgnął po wielką rachunkową księgę i zadzwonił.
Lokaj zjawił sią natychmiast.
 Bazylego!  rozkazał pan krótko.
Twarz jego uspokoiła się zupełnie. Nie było na niej śladu obrazy i gniewu. Schylił głowę
nad księgą i pisał, nie zważając, że drzwi rozwarły się znowu.
Gdy skończył, podniósł oczy.
W progu stał wezwany, sztywny, nieruchomy, milczący. Hieronim byłby poznał tę figurę.
Był to ten sam pół chłop, pół mieszczanin, który mu towarzyszył na statku.
 Pojechał?  spytał lakonicznie pan.
 Poszedł  odparł podobnież sługa.
 Możesz i ty wracać. Wszystko dobrze. Pieniądze ma?
 Ma!
 Oto są dla ciebie. Pilnujże starannie i nie rób na markach oszczędności. Dziecko ciężko
chore?
 Szkarlatyna, miałem wczoraj wiadomość.
 Przez depeszę, to dobrze. Rad jestem z ciebie! Tamten wyjechał za granicę?
 Do Paryża. Szczepan jest z nim,  Nic już Szczepan nie pomoże. Skończone! Ty mi tego
strzeż, Bazyli, nie przemilcz niczego!
 Złego nie znajdę, chyba skłamię!
 To dopiero początek. Przyślij mi zaraz swój adres, skoro wrócą do Petersburga. Będziesz
miał trudną robotę!
 Na rozkazy pańskie!
Człowiek się skłonił głęboko, zgarnął pieniądze i wyszedł, cofając się do drzwi.
Nad Tepeńcem zaległa znów ponura cisza. Nie słychać było śmiechu i śpiewu chłopca;
młocarnia, na wpół skończona, sterczała jak szkielet, a pyszny wierzchowy arab na próżno
grzebał nogą, czekając jezdzca. Hieronim był daleko. Spieszył, jak mógł, do małej mieściny
rybackiej nad Bałtykiem, gdzie %7łabba z Bronką i panią Dulską spędzali wakacje. Po tygodniu,
nad wieczór, dobił się do celu, niewyspany, głodny, upadając ze zmęczenia.
Na progu domostwa zetknął się z przyjacielem, aż się zachwiali obadwa.
 %7łyje dziecko?  huknął Białopiotrowicz.
%7łabba, nim odpowiedział, pomacał swój nos, który przy starciu najwięcej ucierpiał.
 A to zawsze tak, z twojej gorączki!  zamruczał.
Hieronim odtrącił go bez ceremonii na bok i poszedł dalej.
W pierwszym pokoju pani Dulska mieszała jakąś miksturę. Na jego widok złożyła ręce jak
do modlitwy.
 Dzień dobry pani! Jakże Bronia?
Na dzwięk tych paru słów, nim zdumiona stara panna zdołała oprzytomnieć, srebrny głosik
dziecięcy rozległ się z sąsiedniej izby:
 Panie, panie, ja tutaj! Proszę przyjść, bo mi wstać nie pozwalają!
Hieronim poskoczył. Dziecko z pościeli wyciągnęło do niego rączęta, wstało na wpół i
przytuliło mu się do piersi, zdyszane, szczęśliwe, obejmując go z całych sił za szyję.
Cień z niej został przezroczysty prawie, płakała z radości i dotykała rączkami włosów, twa-
rzy, odzienia, jakby wątpiła, że to on.
 Cóż to, Broniu, gdzieżeś napytała tej biedy?  zagadnął, gładząc ją po główce. Patrzył na
nią całym sercem, uśmiechnięty i uspokojony.
 W całej wiosce grasowała szkarlatyna  odparła pani Dulska, podając jej lekarstwo.
30
 Czemużeś nie doniósł mi zaraz?  spytał Hieronim %7łabby, który wchodził właśnie, a jesz-
cze tarł nos.
 Wybierałem się napisać  odparł flegmatyk.
 Ale co?
 Alem zapomniał, bo dziecko było uparte, nieposłuszne, złe. Mieliśmy z ciocią koło niej
tyle roboty, co przy dwudziestu pacjentach.
 Wiesz  ozwała się Bronia, a oczy jej nagle zabłysły  pani chciała mnie wybić!
 Czemuż nie wybiła!  śmiał się Hieronim.
 On nie pozwolił!  odparła poważnie, wskazując na %7łabbę.  Za to go kocham i słuchałam
potem. Nikt nie ma prawa mnie bić, nikt!
 Doprawdy? Nawet i mnie nie wolno?
Spojrzała mu zdziwiona w oczy, myślała chwilę.
 Nie, tatuś mnie nie bił, to i ty nie będziesz. A gdybyś kiedy wybił, to...  zawahała się
chwilę, poczerwieniała, potem schowała twarz na jego piersi i zamilkła.
 To co?  badał ubawiony.  To byś mnie pewnie pokąsała?
 Nie, ale uciekłabym!
 Wiem, masz do dezercji lekkie nogi! Tylko ostrożnie, bym cię nie złapał, bo odpokutujesz
ciężko!
 Po co jej gadać takie rzeczy i straszyć bez potrzeby  zamruczał %7łabba.  Dostanie go-
rączki. Ledwie ją i tak uratowaliśmy. Ty bo masz dziwną ochotę do drażnienia!
 A ty do gderania! Każ mi dać co jeść i gdzie spać, bom bez sił prawie. Czy cię główka
boli, dziecko?  dodał, dotykając rozpalonej skroni.
 Et, kaprysy!  wmieszała się stara ciotka.  Pan ją rozpieścił bezmiernie, nauczył gryma-
sów! Czy kto słyszał, żeby taki drobiazg śmiał się obrażać za każde słowo, słuchał tylko tych,
którzy się jej podobają, robił, co chce, i rezonował ze starszymi? Józef nie śpi ani jednej nocy
od dwóch tygodni, bo ona chce, żeby jej coś opowiadał; ja znoszę miny tej błaznicy, jakby
jakiej księżniczki, a pan gotów trzymać ją tak na ręku do rana! Et, to już za wiele! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl