[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozgląd-ała się na wszystkie strony, zanim wzięła dorożkę.
Miałem szczęście złapać drugą, nim zniknęła mi z oczu. Wysiadła i weszła do domu na
Porttney Square 38 w Brixton. Pojechałem dalej, zatrzymałem dorożkę na drugim końcu
placu
i obserwowałem dom. Poza jednym oknem na parterze wszystkie inne były ciemne, a zasłony
w tym jednym opuszczone, toteż, nie mogłem zajrzeć do wnętrza.
Zastanawiałem się właśnie, co robić, gdy przed dom zajechał furgon, z którego dwóch
mężczyzn zdjęło i wniosło do środka trumnę! Przez moment walczyłem ze sobą, aby nie wpaść
tam za nimi. Drzwi otworzyła ta sama kobieta, która była w sklepie. W świetle padającym z
korytarza musiała mnie dostrzec i chyba rozpoznać, bo czym prędzej zatrzasnęła drzwi.
Przypomniałem sobie co panu obiecałem, toteż wróciłem do dorożki i przyjechałem tu.
- Doskonale się pan spisał - pochwalił go Sherlock, pisząc coś jednocześnie na kartce.
- Bez nakazu przeszukania niewiele możemy zrobić, toteż najlepiej się pan przysłuży
sprawie zanosząc policji tę wiadomość i starając się o takowy. Mogą być pewne problemy,
ale sądzę, że sprzedaż biżuterii jest wystarczającym dowodem, by Lestrade przypilnował
szczegółów.
- Ależ... oni mogą ją w międzyczasie zamordować! Dla kogo jeśli nie dla niej jest
przeznaczona ta trumna?
- Zrobimy co tylko będzie można i to nie tracąc ani chwili, proszę być o to spokojnym.
Gdy nasz gość wyszedł, Holmes poderwał się na nogi, mówiąc:
- Teraz, Watsonie, skoro zawiadomiliśmy czynniki oficjalne możemy nieoficjalnie wziąć
sprawę w swoje ręce.
Sytuacja wygląda zbyt poważnie, by czekać na policję. Jedziemy na Porttney Square!
- Zrekonstuujmy wydarzenia - odezwał się, gdy przejeżdżaliśmy przez Westminster
Bridge.
- Najpierw nasza para pozbawiła lady Frances zaufanej służącej, następnie wywiozła ją do
Londynu. Jeśli w międzyczasie napisała jakieś listy, to zdołali je przejąć, a czas podróży
wykorzystali na
wynajęcie tego domu, za pośrednictwem jakiegoś miejscowego wspólnika. Ledwie znalezli
się wewnątrz, uwięzili nieszczęśliwą kobietę i stali się posiadaczami biżuterii, co od
początku było ich celem.
Zaczęli ją sprzedawać, nie mając powodów podejrzewać, że ktoś intereesuje się losami
właścicielki. Naturalnie sytuacja zmieniłaby się, gdyby ją uwolnili, dlatego też nie zrobią
tego. Nie mogą też trzymać jej w zamknięciu w nieskończoność. Jedynym wyjściem
pozostaje więc morderstwo.
- Zgadzam się z tobą całkowicie.
- Teraz druga sprawa. Gdy rozważa się każde wydarzenie z osobna, częstokroć trafia się
na miejsca, w których odrębne z pozoru sprawy łączą się ze sobą, zbliżając nas do odkrycia
prawdy. Zajmijmy się wobec tego trumną - jej istnienie dowodzi, że poszukiwana już nie
żyje. Wskazuje także na oficjalny pogrzeb z legalnym aktem zgonu i wpisem do rejestru.
Gdyby zabili ją
w najprostszy sposób, nie zadawaliby sobie trudu i pochowali ją w dole wykopanym w
ogrodzie. Zakup trumny i oficjalność pogrzebu dowodzi, że udało im się oszukać lekarza co
do przyczyny śmierci.
Najprawdopodobniejsza wydaje się trucizna. Choć dziwnym jest, że w ogóle pozwolili
lekarzowi zbliżyć się do ciała... Chyba że jest on ich wspólnikiem... Ale to z kolei nie wydaje
mi się prawdopodobne.
- Może sfałszowali świadectwo zgonu?
- To nader śliska i niebezpieczna sprawa, mój drogi.
Mocno w to wątpię. Zatrzymajmy się tu na chwilę! - to ostatnie skierowane było do
dorożkarza. - Oto i miejsce nabycia trumny.
Bądz tak uprzejmy, wejdz tam i zapytaj, o której jutro odbędzie
się pogrzeb z Porttney Square.
Twój wygląd wzbudza większe zaufanie niż mój.
Bez cienia wahania czy podejrzliwości sprzedawczyni poinformowała mnie, że o ósmej.
- Widzisz więc, że wszystko jest jak najbardziej jawne - stwierdził Sherlock, gdy mu o
tym powiedziałem. - W jakiś sposób dopełnili formalności urzędowych i sądzę, że cała sprawa
ujdzie im na sucho. Cóż, nie pozostało nam nic innego jak atak frontalny. Jesteś uzbrojony?
- Laska powinna wystarczyć.
- Też tak sądzę. Po prostu nie możemy sobie pozwolić na bezczynne czekanie na policję.
Jesteśmy na miejscu. Miejmy nadzieję, że i tym razem dopisze nam szczęście.
Zastukaliśmy do drzwi dużego, ciemnego budynku przy Porttney Square, które zostały
otwarte prawie natychmiast przez wysoką i bladą kobietę.
- Czego panowie sobie życzą? - spytała ostro, przypatrując nam się uważnie.
- Chcemy rozmawiać z doktorem Schlessingerem - odparł Holmes.
- Nie ma tu nikogo takiego - warknęła, zamykając drzwi. Ale stopa mego towarzysza była
już za progiem, uniemożliwiając zakończenie dyskusji.
- W takim razie chcę rozmawiać z mężczyzną, który tu mieszka, obojętnie, jakiego używa
teraz nazwiska.
Widząc jego zdecydowanie kobieta zawahała się, po czym otworzyła drzwi.
- W takim razie wejdzcie, panowie. Mój mąż nie ma się czego obawiać i zaraz do panów
przyjdzie - zamknęła za nami drzwi i zaprowadziła nas do salonu, zapalając po drodze lampę.
- Pan Peter zaraz się zjawi.
Jej słowa sprawdziły się prawie natychmiast. Ledwie mieliśmy czas, aby rozejrzeć się po
zakurzonych meblach, gdy w przeciwległej ścianie otwarły się drzwi i pojawił się w nich
masywny, łysy mężczyzna. Jego twarz była w tej chwili czerwona z gniewu lub też z wysiłku,
a usta zacięte.
Roztaczał wokół siebie atmosferę zła i zagrożenia.
- Z pewnością nastąpiła jakaś pomyłka - odezwał się uprzejmie.
- Przypuszczam, że podano panom zły adres. Może w którymś z sąsiednich domów...
- Wystarczy. Nie ma sensu dalej tracić czasu - przerwał mu Holmes.
- Jest pan Holy Petersem z Adelajdy, ostatnio posługującym się nazwiskiem doktora
Schlessingera, misjonarza z Ameryki Południowej. Jestem tego tak samo pewien jak tego, że
nazywam się Sherlock Holmes.
Peters przyglądał mu się przez chwilę uważnie, po czym mruknął.
- Dla pańskiej informacji, panie Holmes, nie wystraszyłem się. Jeśli ktoś ma czyste
sumienie, to nie wystraszy go pan. Co pana sprowadza?
- Chciałbym się dowiedzieć, co pan zrobił z lady Frances Carfax, którą przywiózł pan tu aż
z Baden.
- Wdzięczny będę, jeśli uzyskam od pana informację, gdzie mogę ją znalezć. Jest mi winna
prawie sto funtów, nie miała gotówki poza paroma świecidełkami, które ledwie można
sprzedać. Dołączyła do nas w Baden, gdzie przyznaję, używałem nazwiska Schlessinger i
razem wróciliśmy do Londynu.
Zapłaciłem jej rachunek w hotelu i za bilet, a ledwie znalezliśmy się w Londynie, dama
zniknęła, pozostawiając mnie bez pieniędzy. Jeśli pan ją znajdzie, panie Holmes, będę
bardzo zadowolony.
- Zamierzam ją odnalezć.
Zamierzam też w tym celu przeszukać ten dom.
- A ma pan nakaz?
Holmes wyjął rewolwer z kieszeni płaszcza.
- Myślę, że dopóki nie zjawi się policja, taki nakaz wystarczy.
- To zwykły napad!
- Tak to można nazwać - zgodził się uprzejmie Holmes. - Mój towarzysz także ma zresztą
wprawę w takich sytuacjach. I razem obejrzymy pana dom.
Nasz gospodarz otworzył drzwi do hallu.
- Anno, idz po policję! - polecił.
Odpowiedzią było trzaśnięcie frontowymi drzwiami.
- NIe mamy zbyt wiele czasu - mruknął Holmes. - Jeśli będzie pan nas próbował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl