[ Pobierz całość w formacie PDF ]
którego nikt nie wyczuje oprócz niej samej". Teraz rozumiesz?
Wyjaśnienie najwyrazniej zadowoliło moją wnuczkę, bo
momentalnie zeskakuje z kolan Johnny'ego, daje mu buziaka
w policzek i pędzi do kuchni.
- Mamusiu! - krzyczy zachwycona. - Wujek Johnny
mówi, że mój pępek śmierdzi, bo Bóg tak chciał!
- Widzisz, Johnny? - śmieje się Ralph. - Masz podejście
do dzieci. Byłby z ciebie świetny ojciec.
- Ech, kto wie, może któregoś dnia, Ralphie - wzdycha
Johnny i opiera się o kanapę. - Może któregoś dnia.
Potem zamyka oczy i wsłuchuje się w głos komentatora
meczu, aż do chwili, gdy Teresa woła wszystkich na deser.
ROZDZIAA trzydziesty trzeci
Grudzień bywa dziwnym miesiącem w Nowej Anglii. To
najmroczniejszy czas w roku, ale nigdy nie można mieć
pewności, jakiej pogody należy oczekiwać. Zdarzają się lata,
w których jest zimny od samego początku. Wiatr znad Kanady
pędzi jak lokomotywa i ryczy ogłuszająco, więc od razu
wiadomo, że zanosi się na długą, ostrą zimę z mnóstwem
śniegu. Kiedy indziej z południa łagodnie dmucha lekki
wietrzyk i zdarzają się dni, że temperatura sięga dwudziestu
stopni Celsjusza, a powietrze jest wręcz balsamiczne. Można
zapomnieć o białej Gwiazdce i o planowanym wyjezdzie na
narty, lepiej od razu zacząć myśleć o poświątecznej wycieczce
na Florydę albo na jedną z wysp.
Ten rok jest jednym z zimniejszych. Tydzień po Zwięcie
Dziękczynienia rtęć z najwyższym trudem wspina się do
wysokości minus siedmiu stopni w najcieplejszej porze dnia.
Niebo jest krystalicznie czyste, więc nie zanosi się na śnieg,
lecz wiatr wyje przez cały boży dzień, a mrozne powietrze
podgryza człowieka jak wściekły pies, kiedy tylko wystawi się
nos na zewnątrz. Może to zabrzmi dziwnie, ale w głębi serca
miejscowi wolą taką pogodę. Ciepły grudzień wydaje się
sprzeczny z prawami natury.
Jeśli chodzi o interesy, ten tydzień nie mógłby się zacząć
lepiej dla Johnny'ego. W naszych okolicach ludzie tracą rozum
na samą wzmiankę o zimowej pogodzie, więc już w środę
rozeszło się praktycznie wszystko, co ma jakiś związek z
chłodem i śniegiem. Kompletne szaleństwo. Sól kamienna?
Sprzedana, na półkach zostały raptem dwie małe torebki.
Samochodowe szczotki do śniegu i skrobaczki do szyb? Ani
śladu po nich, znikły w pierwszej kolejności. Aopaty do
śniegu? To jakiś żart? Wczoraj sprzedała się ostatnia. Nawet
dwa pługi śnieżne, które Johnny postanowił dołączyć do
oferty w tym sezonie, znalazły już nabywców, choć jak dotąd
na chodnik spadło zaledwie kilka płatków śniegu. Kasa nawet
na moment nie przestaje popiskiwać i dzwonić. Gdyby ktoś
pytał mnie o zdanie, mamy teraz najcudowniejsze dni w roku.
W połowie tygodnia Johnny gorączkowo zamawia towar, żeby
zdążyć odebrać go przed weekendem. Gotówki wpłynęło tyle,
że powinien od rana do wieczora pogwizdywać kolędy. On
jednak przez okrągły tydzień snuje się z kąta w kąt,
mechanicznie odbębnia, co trzeba, niby liczy wpływającą
gotówkę, lecz nie czerpie z tego żadnej radości. Nawet w
ostatnim tygodniu, kiedy siostry i dzieci pomagały mu ozdobić
sklep gwiazdkowymi dekoracjami, Johnny był radosny jak
Scrooge z Opowieści wigilijnej. Nie umiał wczuć się w
świąteczny nastrój i nadal sobie z tym nie radzi. Chłopak musi
się uporać z problemami, które go męczą, dopiero wtedy
poczuje się lepiej. Gdy tego mrocznego popołudnia nadchodzi
pora zamknięcia sklepu, Johnny już wie, co ma zrobić.
Kiedy staje pod drzwiami, Vicki nie wygląda na
zaskoczoną jego widokiem. Nie ma jednak na sobie płaszcza
ani czapki, a zatem nie jest gotowa zabrać go na koncert
fortepianowy, wieczorek poetycki, ani na żadną inną
intelektualnie stymulującą imprezę. Zwyczajnie otwiera drzwi
i wpuszcza go do środka.
Johnny nie mówi ani słowa, od razu kieruje się do salonu i
ciężko siada na kanapie. Vicki znika w kuchni, a on wyciąga
nogi i usiłuje się odprężyć. Rozgląda się i pierwszy raz
zauważa, jak mocno przygaszone są światła. Z kąta, gdzie stoi
odtwarzacz, sączą się ponure dzwięki Requiem Mozarta.
Innymi słowy, w tej chwili nikt nie nazwałby tego miejsca
szczęśliwym. Johnny bierze głęboki oddech, żeby się
uspokoić, i wyczuwa aromat zaparzanej kawy. Po chwili
zjawia się Vicki z dwoma gorącymi kubkami w dłoniach.
Jeden stawia na stole przed Johnnym, a z drugim siada w
fotelu naprzeciwko niego. Następnie wypija łyk i przez
pewien czas tylko wpatruje się w gościa.
- Musimy porozmawiać - odzywa się w końcu.
- Wiem - odpowiada Johnny. Sięga po kubek, żeby się
napić, i zdaje sobie sprawę, że mimowolnie zaczyna skubać
kącik ust, więc przykłada dłonie do twarzy, aby się
powstrzymać.
- Za pózno - mówi Vicki. Odstawia swój kubek na stół i
przez chwilę wpatruje się w swoje dłonie. - Może zaczniemy
od ciebie, co? Powiedz, co cię gnębi.
- Nie. - Johnny porusza się niespokojnie. - Najpierw
panie, przecież taka jest kolejność, prawda?
- Niech będzie.
- Więc sama powiedz, co cię gnębi. Patrzy mu prosto w
oczy.
- Johnny, jestem w ciąży - oświadcza bez ogródek.
Johnny nie odpowiada, ale szczęka opada mu tak nisko, że
niemal uderza o podłogę, a kilka kropel kawy wychlapuje mu
się na spodnie. Nie porusza się, pomimo bólu, jest jak
sparaliżowany.
- Nie, nie jestem - uspokaja go Vicki i uśmiecha się ze
smutkiem. - To był tylko kiepski żart. Miałam ochotę się
przekonać, co powiesz.
Policzki Johnny'ego stopniowo odzyskują normalną
barwę.
- Jak to się dzieje, że ostatnio wszystkie kobiety mi
mówią, że są w ciąży? - mówi, gdy w końcu udaje mu się
odetchnąć. - Co to ma być, jakaś zmowa?
- Wybacz - przeprasza go Vicki. - To chyba przerażająca
wizja, prawda?
- Fakt, można tak to ująć.
- Nie powinnam była tak żartować. Przepraszam.
- Mniejsza z tym. - W jego głosie słychać irytację. - Jest
coś, o czym naprawdę chciałaś porozmawiać?
- To może zaczekać. Lepiej powiedz mi, co cię trapi.
Johnny odwraca wzrok i przez dłuższy czas na nią nie
patrzy. Taka reakcja była do przewidzenia. Znam swojego
syna nie od dziś, więc wiem, że zawsze miał problemy z
wyjawieniem, co mu leży na wątrobie, zwłaszcza w rozmowie
z kobietą.
- Nie wiem, jak to powiedzieć - zaczyna powoli. - Ale...
ale...
- Tak?
Johnny bierze głęboki oddech.
- Nie możemy tego dłużej ciągnąć - wyrzuca z siebie. -
Musimy przestać się widywać.
Odchyla się, przekonany, że zaraz rozpęta się piekło, ale
Vicki tylko ciężko wzdycha.
- Czy właśnie tego chcesz? - pyta cicho. Johnny z
rozpaczą unosi ręce.
- Nie mówię, że tego chcę. Po prostu nie mam pojęcia, co
innego zrobić. - Opada na poduszki i ukrywa twarz w
dłoniach. - Może dobrze by było, tak na pewien czas, dać
sobie spokój. Rozumiesz, żeby ochłonąć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]