[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się zdziwił. - A może cię zawiodłem? Wymień choć
jedną sytuację...
- Nie powiedziałeś mi prawdy o Clivie - wpadła
mu w słowo.
JANE PORTER
110
Lon się zatrzymał. Stał przed nią wielki, nierucho
my, milczący. Jak skała.
- Nie powiedziałeś prawdy o tych twoich wypa
dach ratowniczych, które przeprowadzasz ze swymi
przyjaciółmi, ani o tym, w jaki sposób ty i Clive
związaliście się z Federikiem.
Lon milczał. Sophie wcisnęła ręce do kieszeni.
Z całej siły starała się opanować emocje, jakie nią
zawładnęły.
- Nie powiedziałeś mi wielu rzeczy, które powin
nam wiedzieć...
- A co by to zmieniło, gdybym ci powiedział?
Przestałabyś czuć do mnie to, co czujesz? - Jego
sarkazm sprawił, że się zarumieniła. - Czy właśnie
w ten sposób porządkujesz swoje uczucia? Dowiem
się czegoś o Clivie, to zdecyduję, co czuję do Lona?
- Nie!
- Bo widzisz, munieca, ja i Clive to dwie różne
osoby.
- Wiem.
- Obawiam się, że nie wiesz - westchnął roz
żalony. - Idziemy. Zaraz zacznie padać.
- Nie odchodz ode mnie! - krzyknęła. - Znów nie
chcesz odpowiedzieć na żadne pytanie!
- Nie odchodzę. Ja tylko nie chcę stać i czekać,
aż zmoczy nas ulewa. Możemy się pokłócić póz
niej.
Nie uszli daleko, kiedy nad ich głowami zawisły
czarne chmury, z których popłynęły ciężkie strugi
ciepłego deszczu. Nie dało się wspinać pod górę
WYPRAWA DO BRAZYLII 111
w tych warunkach, więc Lon pociągnął Sophie pod
duże drzewo, które zapewniało jako taką ochronę.
Sophie stała sztywno, żeby nawet przypadkiem
nie dotknąć Lona. Dla pewności objęła się ramio
nami.
- Czego ty chcesz od Clive'a? - odezwała się po
chwili. - Co on ci zrobił, że wciąż masz do niego
pretensję.
Nie chciała, by Lon też odwrócił się od Clive'a,
tak jak ona. Czuła się winna, że chciała rozwodu.
Mimo wszystko kochała Clive'a i chciała dla niego
wszystkiego, co najlepsze.
- Wcale nie mam pretensji do Clive'a - powie
dział Lon i przytulił ją do siebie. - Traktowałem go
jak rodzonego brata. Nie było takiej rzeczy, jakiej
bym dla niego nie zrobił.
- To czemu zawsze się złościsz, kiedy o nim
wspominasz?
- Nie chcę mówić o nim nic złego. - Alonso
westchnął ciężko. - Clive już nie może się bronić. Ale
owszem, jestem wściekły, że tak się to wszystko
skończyło. Nie mogę mu darować, że cię zostawił
samą i bez grosza po tym, jak mi ciebie odebrał.
- Wcale mnie nie odebrał...
- Clive wiedział, że chcę ci się oświadczyć
- przerwał jej Lon. - Wypatrzyłem u jubilera od
powiedni pierścionek, ale postanowiłem najpierw
zasięgnąć opinii Clive'a. On dobrze ciebie znał, znał
twój gust. Powiedział, że pierścionek na pewno ci się
spodoba, więc go kupiłem.
JANE PORTER
112
- Ale przecież myśmy nigdy naprawdę ze sobą
nie chodzili - zaprotestowała Sophie. - Jeden pocału
nek to za mało...
- Nie chciałem cię ponaglać. - Lon znowu wpadł
jej w słowo. - Chciałem, żebyś najpierw skończyła
studia i żebyśmy potem mieli prawdziwe narzeczeń
stwo.
Sophie wtuliła twarz w jego ramię. Wiedziała, że
kpił z siebie, ze swoich dobrych chęci. Chciał o nią
zabiegać, zachować się jak dżentelmen, a tymczasem
zostawił Clive'owi otwarte drzwi.
- Ty nie masz pojęcia, jak cierpiałem, kiedy się
dowiedziałem, że ci się oświadczył podczas mojego
pobytu za granicą. Nie mogłem uwierzyć, że zrobił
mi takie świństwo. Nie mogłem uwierzyć, że...
- urwał, zacisnął usta. - Długo trwało, zanim mu
wybaczyłem.
- Nie wiedziałam... - szepnęła.
- Nie zamierzałem ci o tym opowiadać. Zresztą
teraz też nie powinienem był nic mówić. Nie umiem
przegrywać, wiesz?
- Nie chodzi o to, czy umiesz przegrywać, ale
o to, żebyśmy mogli ze sobą normalnie rozmawiać.
Jeśli rzeczywiście jesteśmy przyjaciółmi, jeżeli ma
my sobie ufać, to powinniśmy umieć mówić otwarcie
o wszystkim: o Clivie, o nas, o życiu...
Lon uśmiechnął się smutno, pogłaskał ją po policz
ku. Sophie zadrżała. Dotyk Lona przyprawiał ją
o drżenie. Za każdym razem...
- Clive, my, życie... - Lon odliczał na palcach
WYPRAWA DO BRAZYLII
113
wymienione przez nią sprawy. - Strasznie dużo tego
wszystkiego.
- Powinniśmy sobie z tym poradzić.
Lon patrzył na nią, jego uśmiech stał się ciepły,
serdeczny.
- Jesteś niewyobrażalnie piękna, Sophie - powie
dział.
Nie odezwała się, tylko na niego patrzyła. Patrzyła
i pragnęła. Coraz bardziej i coraz goręcej.
Deszcz przestał padać, zza chmur wyjrzało słońce.
Dżungla parowała, pachniała mokrą ziemią, roz
brzmiewała śpiewem ptaków.
- Nie pada - powiedział Lon. - Wracajmy do
obozu.
Kiedy dotarli do szałasu, zapadał mrok. Już z daleka
zauważyli łódz, kołyszącą się na falach, a zaraz potem
dwóch mężczyzn. Obaj byli ubrani kolorowo, zwy
czajnie, jak turyści. Ale skąd w tym miejscu turyści?
- Cześć, Flip - Lon przywitał się z jednym z nich.
- Szybko przypłynąłeś.
- Musimy was stąd zabrać -powiedział obojętnie
Flip. - Robi się ciekawie.
Lon o nic nie pytał. Rzucił plecak drugiemu
z przybyłych, wziął Sophie na ręce, wszedł z nią do
rzeki i umieścił w łodzi.
Płynęli powoli w górę rzeki. Mężczyzni się nie
odzywali. Wszyscy trzej byli czujni, wypatrywali
czegoś na rzece. Sophie nie wiedziała, co się stało.
Czy Federico ich wyśledził, czy może dzieje się coś
gorszego.
114 JANE PORTER
Zapadła noc, ale na łodzi nie zapalono świateł.
Musiała im wystarczyć poświata księżyca. Na obu
brzegach rzeki nic się nie działo.
Sophie w końcu nie wytrzymała.
- Co to znaczy, że robi się ciekawie? - szepnęła
do ucha Lonowi. - I nie zbywaj mnie, proszę. Umó
wiliśmy się, że będziemy mówić prawdę.
- Zjawił się Miguel Valdez, szef Federica.
- To Federico ma szefa?
- Bez pozwolenia Valdeza Federico nawet mleka
sobie nie kupi - wyjaśnił Lon.
Flip gestem nakazał im milczenie. Aódz zbliżała
się do wielkiego stalowego mostu, po którym jechały
samochody. Most jarzył się w ciemności jak wielki
neon. Wkrótce zostawili go za sobą i wokół znów
zrobiło się ciemno.
Jakiś czas potem Flip skierował łódz ku brzegowi,
podpłynął do ukrytego pomostu. W gęstych krza
kach, odgradzających pomost od brzegu błysnęło
jakieś światło. Najpierw raz, potem drugi...
- Jesteśmy bezpieczni - powiedział Flip i wyłą
czył silnik.
Lon wyszedł z łódki, pomógł wysiąść Sophie.
Milczenie mężczyzn i cisza panująca w lesie bardzo
ją niepokoiły. Mocno złapała Aona za rękę, potul
nie dreptała za nim w stronę nieodległego dużego
domu.
- Co to za dom? - spytała, gdy przekroczyli
żelazną furtkę.
- Bezpieczny.
WYPRAWA DO BRAZYLII 115
- Czy to znaczy, że dostanę sypialnię i będę
mogła zamknąć drzwi na klucz?
- Aż taki bezpieczny nie jest. - Lon się uśmiech
nął. - Nikt ci tutaj nie zrobi krzywdy, ale przede mną
się nie schowasz.
Sophie dostała własny pokój, tuż obok pokoju
Lona. Oba pomieszczenia były ze sobą połączone.
- Czy te drzwi też się zamykają? - zapytała,
wskazując na drzwi łączące ich sypialnie.
- Nie - odparł Lon ze stoickim spokojem. - A czy
to ci przeszkadza?
Sophie pokręciła głową.
- Doskonale - ucieszył się Lon. - No to idziemy
jeść. Kolacja gotowa.
Argentyńska kolacja złożona z grillowanej woło
winy i chrupiących frytek pachniała wspaniale, lecz
Sophie ledwie przełknęła kilka kęsów. Nie mogła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]