[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podwyżki.
O wpół do dziesiątej wieczorem Tess i Ysabel stoły niedaleko wejścia do hotelu, dzie limuzyna
czekała, by odwiezć Ysabel do jej uroczego mieszkanka z tonącym w kwiatach balkonem. Razem
zjadły tam lunch. Tess zarzuciła jej ręce na szyję i rzekła:
- Buenas noches... To był cudowny dzień, Ysabel. A w pazdzierniku przylecisz do mnie z wizytą,
dobrze?
- Si Dios ąuiere... buenas noches, ąuerida.
Po tych słowach Ysabel wsiadła do limuzyny. Na jej policzkach ponownie błyszczały łzy.
Tess wróciła pospiesznie do holu. Dokładnie wiedziała, co teraz zrobi; wiedziała też, że jeszcze co
najmniej pół godziny Cade będzie zajęty pracą.
Gdy znalazła się w ich apartamencie, przesunęła szezlong tak, by stał przodem do drzwi. Następnie
wzięła prysznic, natarła skórę pachnącym balsamem, a szkarłatnym lakierem pomalowała paznokcie
RAZEM DOOKOAA ZWIATA
107
u stóp. W końcu wyjęła torbę, którą tak starannie spakowała w Wenecji, ubrała się w odpowiednie
rzeczy i ułożyła się na szezlongu. Teraz mogła już tylko czekać.
Cade przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi do apartamentu.
Mocno zabiło mu serce. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił zasuwkę. Pomieszczenie oświetlały
delikatnie płomienie chyba stu świec.
- Cóż - odezwał się. - Powinienem wezwać ochronę? Poinformować, że w moim apartamencie
znajduje się nieznana mi kobieta? Choć, jeśli się nad tym zastanowić, jej ciało wydaje się znajome.
Kobieta na szezlongu parsknęła śmiechem. Miała na sobie wenecką maskę karnawałową pomalowaną
na złoty kolor, jej usta zaś były intensywnie czerwone. W miejscu, gdzie łączyły się jej uda, spoczywał
szkarłatno-złoty wachlarz. Poza tym kobieta ta była zupełnie naga.
- Krzykliwe paznokcie - dodał Cade, pożerając ją wzrokiem. - I nie najgorsze piersi.
Uniosła wachlarz i pomachała nim wolno przed maską. Płomienie świec zamigotały.
- A może to ja powinnam zadzwonić po ochronę? - zapytała. Z powodu maski głos miała nieco przy-
tłumiony. - I oświadczyć, że grozi mi niebezpieczeństwo?
Zdjął krawat i rzucił go na mahoniowy stolik. Po chwili obok niego wylądowała koszula. Następnie
Cade rozpiął skórzany pasek.
108
SANDRA FIELD
- Masz pięć sekund, by wykonać ten telefon.
- W sumie mogłabym zaczekać. Szczypta niebezpieczeństwa dodaje życiu smaku - wyszeptała.
Cade w ekspresowym tempie pozbył się ubrania. Zbliżył się do szezlonga...
Tess leżała oparta o brokatowe poduszki, a jej piersi unosiły się i opadały, gdy próbowała zaczerpnąć
tchu.
- Muszę zdjąć maskę - mruknęła.
- Za gorąco? - Sięgnął po gumkę z tyłu jej głowy i zdjął maskę.
Uśmiechnęła się do niego.
- Chciałam ci zrobić niespodziankę. Zaśmiał się.
- I udało ci się.
- Nie wiem, jak mam ci dziękować... - rzekła. - Za Ysabel.
" - A więc to była tylko wdzięczność? - zapytał.
- Nie wiem - odparła szczerze, wyciągając rękę, by odgarnąć mu z czoła kruczoczarne włosy. - Ale
chciałam dać ci coś w zamian za to, co dzisiaj zrobiłeś. Nie coś z butiku... to zbyt proste, a poza tym
masz wszystko, czego potrzebujesz.
- A może pójdziemy do łóżka? To mnie grozi teraz niebezpieczeństwo: że spadnę z tego cholernego
szezlonga.
- Nie jest przeznaczony dla dwóch osób. Dlaczego odnoszę wrażenie, że nie lubisz, gdy ktoś ci jest za
coś wdzięczny?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
RAZEM DOOKOAA ZWIATA
109
- Bo nie lubię. Do licha, Tess, zrobiłem co w mojej mocy, by odnalezć Ysabel. To jedyna osoba, którą
kiedykolwiek kochałaś.
- To był najcudowniejszy prezent, jaki mogłeś mi dać. - Na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Cieszę
się, że spodobała ci się moja maska.
- Bardziej podziałał na mnie wachlarz. - Wstał i podniósł ją z szezlonga.
Jego ostatnią myślą, nim zaniósł Tess do sypialni, było to, że jutro kupi jej szmaragdy - pragnął się z
nią kochać, gdy będzie miała na sobie wyłącznie naszyjnik z tych drogocennych kamieni.
ROZDZIAA JEDENASTY
Następnego dnia Tess zakochała się.
Ranczo Cypress Acres tworzyły rozległe, zielone łąki ogrodzone płotem sztachetowym i kępy drzew,
których liście szeleściły na wietrze. I konie, pomyślała Tess, wysiadając z samochodu, by się
przeciągnąć po całodziennej podróży. Niczym zahipnotyzowana uczyniła kilka kroków po starannie
przyciętej trawie i oparła się o górną sztachetę płotu.
Kiedy za nią zjawił się Cade, rzekła z rozmarzeniem:
- Wcześniej podjęłam decyzję^ że chcę pracować w chateaux. Ale teraz chciałabym się nauczyć
wszystkiego na temat koni.
- Możesz zajmować się jednym i drugim - powiedział, przyglądając się jej twarzy.
- Są takie piękne.
- Jezdziłaś już konno?
- Nigdy.
- Przed obiadem udzielę ci lekcji. Masz ochotę zajrzeć do stajni?
- Oczywiście.
- Pójdę pierwszy i sprawdzę, czy nie ma w pobliżu psów.
RAZEM DOOKOAA ZWIATA
111
Wyraz twarzy Tess zmienił się.
- Ilu psów?
- Trzech. To owczarki niemieckie. Zwietnie wyszkolone.
- To ja zaczekam.
Kiedy Cade zamachał do niej, udała się do ciemnej, przestronnej stajni, gdzie pachniało sianem i było
niezwykle czysto. Nie spiesząc się, Tess chodziła od boksu do boksu, głaszcząc arystokratyczne pyski
i rozdając marchewki. Poznała Zeke, głównego stajennego, i zaskarbiła sobie jego sympatię, przy-
znając się do swej całkowitej ignorancji i pragnienia nauczenia się przez kilka kolejnych dni tyle, ile
się tylko da.
Dziesięć minut pózniej, ubrana w stare dżinsy i bluzę sportową, miała pierwszą lekcję ze zgrzebłem i
łagodnym wałachem o imieniu Billy J.
Cade w tym czasie udał się do domu, by zadzwonić dó Tiffany's.
Kiedy wrócił, w bryczesach i butach do jazdy konnej, rzekł:
- Tess, musisz poznać psy, na wypadek gdybyś miała się na nie niespodziewanie natknąć. To wy-
tresowane psy stróżujące i kiedy się przekonają, że jesteś swoja, nic ci nie zrobią. Zeke i ja tu
będziemy, nie musisz się bać.
- Okej - rzekła cichutko.
- Zeke, przyprowadzisz je?
Choć Tess przygotowała się psychicznie na to, co się stanie, to kiedy Zeke wyłonił się zza rogu,
prowadząc na smyczach trzy duże wilczury, cofnęła się.
112
SANDRA FIELD
- Jesteś bezpieczna - powiedział uspokajającym głosem Cade. - Nie pozwolę, by coś ci się stało.
Ty nic nie rozumiesz, nic a nic... Zeke podszedł z psami bliżej.
- Po prostu pozwól im się obwąchać - rzekł.
- Spirit, Rex, Ranger, to przyjaciel. Przyjaciel. Rozumiecie?
Zamachały ogonami. Po chwili Zeke oddalił się razem z psami.
- To wszystko? - mruknęła Tess.
- I pomyśleć, że kiedyś nazwałem cię tchórzem
- powiedział cierpko Cade. - Powinno się mnie natychmiast zastrzelić.
Drgnęła, jakby ją uderzył.
- Wspominałeś coś o lekcji jazdy konnej...
- Kiedy tylko będziesz gotowa.
Lekcja okazała się dla Tess fantastycznym przeżyciem. Siedziała cicho na białej klaczy o imieniu
Arabesque, i nim lekcja dobiegła końca, nauczyła się niełatwej sztuki utrzymywania się w siodle. Gdy
zsunęła się na ziemię, na jej twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Czy jutro też możemy mieć lekcję?
- Jutro będziesz cała obolała.
- Próbujesz się wymigiwać?
- Dziesiąta rano, ale najpierw wysprzątasz trzy boksy i wypolerujesz dwa siodła. A po południu kurs
zarządzania finansami stadniny koni.
- Poganiacz niewolników - powiedziała bez złości Tess i odprowadziła Arabesque do stajni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl