[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Faith! - zawołał.
Brak jakiejkolwiek odpowiedzi.
Walker szybko przeszedł przez dom. Nigdzie nie znalazł
Faith. W ogrodzie równie\ nikogo nie było. Chybotliwy pusty
pomost odbijał promienie słońca.
Walker z głębokim przekonaniem umiejętnie zaklął po
afgańsku. Wiedział, \e gdyby kazał jej trzymać się w zasięgu
wzroku, odesłałaby go do diabła. Dlatego nie wydawał
jej \adnych poleceń.
Teraz zniknęła.
Starając się zachować spokój, odwiązał jedną ze zniszczonych
łódek do połowu ostryg i zaczął wiosłować. Na
mętnych wodach Rubinowych Bagien najłatwiej było się
poruszać łódką.
Faith zawahała się, próbując sobie przypomnieć, którą ście\ką
przyszła od domu. Słabo widoczne dro\yny wiły się
wśród wydm i karłowatej roślinności, tworząc zdumiewającą
plątaninę. Zaczęła podejrzewać, \e się zgubiła.
No có\, mo\e nie całkiem się zgubiła. Wiedziała, z której
strony jest ocean. Wiedziała, gdzie znajdują się Rubinowe
Bagna. Jedynie nie miała pojęcia, jak wydostać się
z miejsca, w którym utknęła. Otaczała ją ostra jak nó\ trawa,
sięgające pasa błoto i słonawa woda, tak ciemna, \e
mogła mieć półtora kilometra głębokości. Albo dwa centymetry.
- Faith!
Podskoczyła. Dopiero po chwili rozpoznała głos Walkera.
Wołał z jakiegoś miejsca ukrytego wśród wysokich bagiennych
traw.
- Jestem tutaj!
- Tak, wpadłem ju\ na to. Ale niech mnie diabli, jeśli
wiem, jak się tam dostałaś.
- Ja te\ - przyznała.
- Nie ruszaj się z miejsca i przez cały czas mów.
- O czym?
- O wszystkim, co nadaje się na pierwszą stronę miejscowej
gazety.
- Cholera. A właśnie miałam zamiar poopowiadać nieprzyzwoite
kawały.
- To dobrze. Moje biedne stare serce by tego nie wytrzymało.
Zmiech Faith był tak jedwabisty i gorący jak słońce zalewające
ten niewielki skrawek zagubiony między lądem stałym
a oceanem.
- Mów do mnie, złotko - przypomniał jej Walker.
- Próbuję wymyślić coś, za co nikt nie mógłby nas zaaresztować.
- To dobry pomysł. Ucieczki udają się tylko w ksią\kach.
Parsknęła śmiechem i wciągnęła powietrze w płuca. To
wywołało falę wspomnień. Nie wiadomo, dlaczego niespokojna
bryza i zapach wilgotnej ziemi przypomniały jej historię,
która wydarzyła się wiele lat temu i tysiące kilometrów
stąd, po drugiej stronie kontynentu, w ka\dym razie mogła
Strona 178
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
ją opowiedzieć.
- Pewnego wieczoru, kiedy obie z Honor miałyśmy trzynaście
lat - mówiła w taki sposób, by usłyszał ją Walker
ukryty gdzieś w wysokiej trawie - zamiast poło\yć się do łó-
\ek, wymknęłyśmy się z domu i pojechałyśmy na rowerach
w ulubione miejsce zakochanych.
- Nie przerywaj.
- Podglądałyśmy, jak Archer zabawia się ze starszą od
siebie o dwa lata Libby Tallyman. To a propos ssania cukierków...
Walker roześmiał się na głos. Przepchnął przez płyciznę
płaskodenną, nieszczelną łódkę, zanurzając drąg
w błocie, które miejscami było niemal tak płynne jak woda.
Przez chwilę obawiał się, \e ugrzęznie na mieliznie.
Potem wypłynął w wąski przesmyk między kępkami trawy.
Przestraszona czapla ze skrzekiem poderwała się do lotu.
- Co to było? - spytała Faith zaniepokojona.
- Shitepoke. Mów dalej. Aatwo w tej trawie stracić
orientację.
- Kyle nas śledził.
Stanęła na czubkach palców i rozejrzała się, ale wszędzie
dookoła była tylko bagienna trawa. Kto by przypuszczał, \e
mo\e się w niej ukryć dorosły mę\czyzna. Chyba \e Walker
brodzi w błocie.
- Obiecał, \e nie powie o niczym Archerowi, pod warunkiem,
\e przez tydzień będziemy myć za niego naczynia
i przez miesiąc prać jego bieliznę.
- To czysty szanta\.
Głos Walkera dochodził z lewej strony. Faith odwróciła
się i spojrzała. Nic.
- Najpodlejszy - zgodziła się. - Wiesz, jakie okropne
są brudne skarpetki brata? Zwłaszcza dla tak delikatnych
kwiatuszków jak my. Fuj! Ale zgodziłyśmy się. Wszystko
było lepsze ni\ jeden z nie mających końca wykładów Archera.
Walker zachichotał. ;
Ponownie się rozejrzała. Wydawało jej się, \e Walker jest
bli\ej, ale wcią\ go nie widziała. Na bagnach ka\dy dzwięk
bardzo daleko się rozchodzi.
- Gdzie jesteś?
- Za zatoczką błota i trawy. Nie przerywaj. Wyobra\am
sobie, jak ty i Honor pierzecie bieliznę Kyle'a. Podoba mi
się ten obraz.
- Byłyśmy na to za sprytne. Kyle zapędził nas do domu.
Odczekałyśmy chwilę. Zgodnie z naszymi przypuszczeniami,
po jakimś czasie wykradł się i wsiadł na swój rower. Pojechałyśmy
za nim na miejsce schadzek. Ukrył się tam,
gdzie poprzednio nas przyłapał, i sam zaczął podglądać. Powinieneś
zobaczyć jego oczy. Czy wspomniałam, \e Libby
miała największe cycki w całym okręgu?
- Nie, ale potrafię to sobie wyobrazić.
- Krowę podczas dojenia? - spytała Faith niewinnie.
- Nigdy w \yciu nie widziałem niczego takiego.
- Prawdę mówiąc, Libby mogła zastąpić dwie krowy.
Walker poddał się i wybuchnął śmiechem.
- No proszę.
- O co mnie prosisz? O całusa?
Wycofał się ze ślepej zatoczki, która znajdowała się na
końcu błotnistego pasa.
- Lubisz się dra\nić z innymi, prawda?
- Moi? Chyba masz na myśli moją siostrę blizniaczkę.
Po cichu, odpychając się drągiem, opłynął kępkę trzciny.
Faith stała odwrócona plecami dziesięć metrów od niego, po
przeciwnej stronie niewielkiej kępy trawy. Miała na sobie
d\insy tak stare, \e zrobiły się miękkie i obcisłe, dzięki czemu
Walker przypomniał sobie, gdzie znajduje się najgorętsze
miejsce Faith.
- W tej chwili - powiedział - mam raczej na myśli to
słodkie miejsce, które odkryłem dziś w nocy.
Głos Walkera był niski, zachrypnięty i dochodził z bliska.
Strona 179
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
Ale Faith wcią\ go nie widziała. Burknęła zniecierpliwiona
i zerknęła przez trawę w stronę drzew. Nikogo nie
zauwa\yła.
- Myśl głośniej. Wcią\ cię nie widzę.
- Dochodzę do wniosku, \e chętnie wyłuskałbym cię
z tych d\insów. Przypominam sobie, jak idealnie twoje pośladki
pasują do moich dłoni, kiedy...
Odchrząknęła głośno i zaczęła bardzo szybko mówić:
- A ja wcią\ pamiętam o pierwszej stronie gazety, o której
wcześniej wspomniałeś.
- Odwróć się, złotko. Nikogo tu nie ma oprócz nas.
Obejrzała się przez ramię. Walkera zasłaniała kępka trawy.
Albo stał w błocie. Czy coś w tym stylu. Niezale\nie od
wszystkiego, w tym miejscu było du\o więcej wody.
- Wiedziałam, \e jesteś dobry, złotko - powiedziała zachrypniętym
głosem - ale nie miałam pojęcia, \e potrafisz
chodzić po wodzie.
Walker poczuł, \e ogarnia go śmiech i dziwny ból. Przyłapał
się na tym, \e chciałby wciągnąć Faith do łodzi, wypłynąć
z bagien na zalewisko i zniknąć z nią.
Na zawsze.
Pilnuj jej w ka\dy mo\liwy sposób. Adwokaci wcale nie
są tacy drodzy.
Najlepiej by było, gdyby odesłał ją do Seattle, a potem
zniknął. Faith marzyła o rodzinie i wiecznej miłości. Tymczasem
on mógł sobie pozwolić jedynie na \ycie chwilą
obecną i na samotność. Po prostu sprawienie komuś zawodu
miało zbyt wysoką cenę.
Po raz drugi w \yciu Walker z całego serca pragnął, \eby
sprawy wyglądały zupełnie inaczej.
Tymczasem nic się nie zmieniło, zmniejszył się tylko nieco
noszony w sercu ból*
Walker nie był zaskoczony. Ju\ wcześniej się przekonał,
\e świat nie ulega zmianom tylko dlatego, \e się tego pragnie.
- Co robisz? - spytała Faith.
Opłynął łódką kępkę trawy.
- Zastanawiam się, w jaki sposób wsadzić cię do tej łódki,
\ebyś nie utaplała się w błocie jak myśliwy polujący na
\aby.
Z oczu Faith zniknęło pełne namiętności rozbawienie,
kiedy zobaczyła podejrzanie wyglądającą łódkę.
- Mnie? Do tego? Zapomnij. Wolę błąkać się po bagnach.
- To dobra łódka.
- To dziurawa balia.
Z pozorną łatwością machnął wiosłami. Dziób łodzi wbił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grabaz.htw.pl